To "wstrętny czyn, który ma charakter profanacji", tak kradzież napisu "Arbeit macht frei" z bramy niemieckiego obozu zagłady Auschwitz skomentował wicepremier Izraela Silwan Szalom. Wcześniej swoje oburzenie wyraził izraelski instytut upamiętniający ofiary Holokaustu Jad wa-Szem. To "atak na pamięć o Holokauście" - napisał w oświadczeniu instytut.
- Ten gest świadczy po raz kolejny o wrogości i przemocy wobec Żydów - podkreślił Szalom.
To może być jedynie czyn osoby obłąkanej. Mamy całkowite zaufanie do polskich władz, że znajdą sprawcę. Jigal Palmor, rzecznik MSZ Izraela
- Jesteśmy zbulwersowani tą wiadomością - oświadczył z kolei rzecznik prasowy izraelskiego MSZ Jigal Palmor. I dodał: - To może być jedynie czyn osoby obłąkanej. Mamy całkowite zaufanie do polskich władz, że znajdą sprawcę.
Jad wa-Szem: to mogą być neonaziści
Wcześniej oświadczenie w sprawie kradzieży w Auschwitz wystosował instytut Jad wa-Szem.
- Znak ten stał się symbolem mordu dokonanego na sześciu milionach Żydów w czasie Holokaustu - napisał w oświadczeniu dyrektor Jad wa-Szem, Awner Szalew. Dodał, że jest zszokowany.
- Akt ten stanowi rzeczywiste wypowiedzenie wojny ze strony elementów, których tożsamości nie znamy, ale podejrzewam, że chodzi tu o neonazistów kierujących się nienawiścią do obcych - oświadczył Szalew.
Dodał, że "ci ludzie chcą cofnąć Europę o 70 lat, do ponurych czasów śmierci i zniszczenia".
Dyrektor Jad wa-Szem nie ma wątpliwości, że "polskie władze zrobią wszystko co trzeba, aby zatrzymać tych kryminalistów i ich osądzić."
To nie przypadek
Do kradzieży metalowego napisu z bramy nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz doszło w piątek nad ranem.
Rzecznik Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Jarosław Mensfelt uważa, że kradzież nie była przypadkowa. Sprawcy musieli być dobrze przygotowani: wiedzieć, jak wejść na teren placówki i jak zdjąć metalowy napis.
Źródło: PAP, lex.pl