W swojej antyamerykańskiej krucjacie filmowej słynny Oliver Stone sięgnął po prawdziwego asa - wenezuelskiego autokratę Hugo Chaveza, który Stany Zjednoczone oskarża o całe zło tego świata.
Na specjalne zaproszenie Stone'a Chavez, który odbywa swoje tournee po zaprzyjaźnionych krajach - m.in. Iran, Syria, Białoruś i Rosja, zawitał do Wenecji, by wziąć udział w festiwalu filmowym.
Konkretnie w premierze filmu dokumentalnego Stone'a "South of the Border". Film jest owocem podróży laureata Oscara do kilku krajów Ameryki Południowej, a jeden z jego bohaterów to kontrowersyjny przywódca Wenezueli, oskarżany o łamanie praw demokracji i dławienie głosu opozycji.
Kontrowersje, zauważa się, wzbudza też sam film w części jemu poświęconej, gdyż nie brakuje opinii, że przedstawia go w sposób zbyt idealny i jednostronny.
Stone: Chavez dobry, prasa głupia
Jednak Stone zapytany przez dziennikarzy, dlaczego w jego dokumencie nie wspomina się ani słowem o falach protestów przeciwko niemu, odparł: - Został on wybrany w dwunastu różnych wyborach, a Wenezuela pod jego rządami odnotowała wyraźną poprawę sytuacji gospodarczej.
Ponadto autor filmu zaprotestował przeciwko "instrumentalnemu" jego zdaniem prezentowaniu Wenezueli Chaveza przez USA i międzynarodową prasę jako kraju "niedemokratycznego".
"South of the Border" - oświadczył Oliver Stone - powstał po to, by "zwalczać głupotę prasy".
Chavez superstar
Prasa - ta głupia i nie - na przyjazd Chaveza zareagowała energicznie. Prezydent w towarzystwie 50 ochroniarzy dotarł na Lido, gdzie trwa festiwal, tak jak filmowe gwiazdy witany przez tłum fotoreporterów.
Następnie przeszedł po czerwonym dywanie, a przed Palazzo del Cinema pojawiły się transparent powitalny i czerwone sztandary. Przeciwko wizycie Chaveza, którą niemal do końca trzymano w tajemnicy, manifestowało zaledwie dwóch wenezuelskich imigrantów.
Źródło: PAP, lex.pl