"Antonello, przyjdź, popatrz, jesteśmy przy twojej wyspie"

Aktualizacja:

Włoscy prokuratorzy badają hipotezę, według której do katastrofy wycieczkowca Costa Concordia mogło dojść, gdyż załoga statku podpłynęła zbyt blisko wyspy Giglio chcąc pozdrowić znajomego oficera znajdującego się na brzegu. Prasa podaje też inne możliwe przyczyny wypadku.

Jak pisze "Daily Telegraph", nie jest wykluczone, że kapitan Francesco Schettino chciał wykonać morski odpowiednik lotniczego fly-by (przelotu na niskim pułapie) w pobliżu Giglio.

Brytyjskie media cytują przy tej okazji prowadzącego sprawę prokuratora Franco Verusio. Jego zdaniem to kapitan podjął decyzję o obraniu takiego, a nie innego kursu. - Był tam [na brzegu - red.] ktoś, kto chciał dostać znak ze statku - powiedział Verusio. Media twierdzą, że śledczy zidentyfikowali już tę osobę i że będzie ona przesłuchiwana.

Prezent dla kucharza

Inną wersję przedstawia największy włoski dziennik "Corriere della Sera". Według gazety kapitan jednostki Francesco Schettino specjalnie podpłynął do wyspy Giglio, by zrobić przyjemność szefowi pokładowej restauracji, jedynemu z załogi, który z niej pochodzi.

Był to zarazem, jak się okazuje, "hołd" dla urodzonego na wyspie emerytowanego kapitana wielkich statków, uważanego za legendę w tamtych stronach. Zwyczajem załóg wycieczkowców było zbliżanie się do wyspy, tak jak to czynił cieszący się wielkim szacunkiem "wilk morski".

Mediolański dziennik podkreślił, że w piątek wieczorem kapitan wezwał na mostek szefa restauracji mówiąc: - Antonello, przyjdź tutaj, popatrz, jesteśmy przy twojej wyspie. Szef zdążył jeszcze powiedzieć kapitanowi: - Uwaga, jesteśmy blisko brzegu.

Tu nie ma żadnego problemu (...) Mamy tylko małą awarie prądu, ale ją naprawiamy. słowa, które miał w chwili uderzenia w skały wypowiedzieć kapitan Francesco Schettino

"Ale było już za późno" - dodała gazeta, która stwierdziła, że obaj mężczyźni - sędziwy kapitan i szef restauracji zostali nieświadomie wplątani w jedną z największych katastrof morskich w historii Włoch, której przyczynami była "lekkomyślność i głupota".

Nowa świecka tradycja

Ponoć nie pierwszy raz Costa Concordia tak pozdrawiała kogoś na brzegu, jednak nigdy nie podpływała tak blisko. I tak ponoć w sierpniu ubiegłego roku statek przepłynął w pobliżu wyspy i uruchomił syrenę. Po tym wydarzeniu - donosi "Daily Mail" - miejscowy burmistrz miał wysłać kapitanowi gratulacyjnego maila, w którym pisał o "fantastycznej rozrywce", jaką zapewnił on turystom.

Z kolei "Daily Telegraph" pisze, że tradycja podpływania do Giglio rozpoczęła się, gdy żona jednego z byłych już oficerów Costa Concordia zamieszkała na wyspie, a załoga specjalnie podpływała blisko, by ja pozdrowić. Oficjalnie żadnych z tych doniesień śledczy nie potwierdzają.

Nie wysłali SOS

"Corriere della Sera" wymienił też szereg błędów, popełnionych przez kapitana. Odnotował, że to pasażerowie dzwoniąc na numer alarmowy karabinierów i policji wezwali pomoc informując o położeniu statku i awarii. Załoga nie wysłała bowiem sygnału SOS.

Co więcej, kiedy trwała akcja ratunkowa i sytuacja pogarszała się z każdą chwilą, łamiąc wszelkie procedury kapitan zaoferował, że zabierze czarną skrzynkę. Może po to, by ją zatrzymać? - zapytano w artykule. Gazeta nazywa "szaleństwem" postępowanie Schettino, który opuścił pokład na początku akcji ratunkowej.

Historia tchórzy i cichych bohaterów

"La Repubblica" oceniła, że historia ostatniego rejsu Costa Concordia to dzieje tych, którzy "złamali prawo morskie" i tych, którzy z narażeniem życia ratowali 4200 ludzi na pokładzie. Rzymska gazeta wypunktowując błędy i kłamstwa kapitana położyła nacisk na jego słowa: "Tu nie ma żadnego problemu", wypowiedziane w chwili, gdy wycieczkowiec uderzył o skały i zaczął się przechylać. "Mamy tylko małą awarie prądu, ale ją naprawiamy" - zapewniał.

Przypomniano, że gdy straż przybrzeżna odkryła ucieczkę kapitana, wydała mu polecenie powrotu na pokład. On tego nie zrobił. Ujawniono też, że w nocy z piątku na sobotę kapitan okłamał kapitanat pobliskiego portu mówiąc, że koordynuje akcję ratunkową. Tymczasem nie było go już wtedy na pokładzie. Podawał też błędne informacje dotyczące liczby ewakuowanych ludzi i zapewniał, że akcję przeprowadzono błyskawicznie. Tymczasem na statku dochodziło wtedy do dantejskich scen i panował chaos.

Według dziennika "La Stampa" nie pomogły najnowocześniejsza technologia i najbardziej wyszukane urządzenia pokładowe. Katastrofa była bowiem, jak podkreślił komentator, rezultatem lekkomyślności, braku ostrożności i infantylności, lekceważenia norm bezpieczeństwa i brawury. To wszystko w opinii publicysty jest prawdziwą włoską plagą.

Katastrofa Costa Concordia

Do awarii Costa Concordia doszło w piątek, dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Według ustaleń, po godzinie 21 statek dostał się w rejon skalistego dna, znajdującego się około 500 metrów od brzegu.

W wyniku bardzo gwałtownego uderzenia podwodna skała wbiła się w część kadłuba, tworząc ogromną wyrwę i powodując przechył wycieczkowca. Przechył obliczany był na 90 stopni.

Na pokładzie było ponad 4,2 tys. pasażerów - wśród nich 1000 Włochów, 500 Niemców i 160 Francuzów - oraz 1023 osoby załogi. Wszystkich 12 Polaków przebywających na pokładzie udało się uratować.

Zginęło sześciu pasażerów. Los kilkunastu osób wciąż pozostaje nieznany.

Byłeś na pokładzie Costa Concordii podczas katastrofy? Skontaktuj się z redakcją Kontaktu 24:

Telefon: 22 324 24 24, sms: 516 4444 16, mail: kontakt24@tvn.pl

Źródło: "Daily Telegraph", "Daily Mail", PAP