Niezwykła relacja z 11 września. Oczami bliskiego współpracownika prezydenta


11 września 2001 roku rano ówczesny prezydent USA George W. Bush był na Florydzie. Kiedy mu doniesiono o pierwszych samolotach uderzających w WTC, przez pewien czas był osłupiały. Później on i jego administracja zaczęli działać. Ruszyły narady w tajnych bunkrach szykowanych na III wojnę światową oraz na pokładzie Air Force One i próby ustalenia, co się właściwie dzieje. Wszystko to relacjonuje po latach jego współpracownik.

Ari Fleischer był wówczas rzecznikiem prasowym Białego Domu. Z racji swojej funkcji praktycznie cały czas był u boku prezydenta. Miał więc możliwość dokładnego śledzenia jego poczynań. Po 12 latach zrelacjonował tamten dzień za pośrednictwem Twittera. Jego wiadomości to wyjątkowy chronologiczny zapis wydarzeń tamtego tragicznego dnia.

Dzień, w którym zamarł świat

Nad ranem nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć później. Planowano zwykłą wizytę w szkole na Florydzie. Tak wyglądała okładka wydrukowanego planu dnia.

Prezydenta szybko przetransportowano na pokład czekającego Air Force One, gdzie nadal ustalano, co właściwie się dzieje, śledzono rozwój wypadków i wydawano dyspozycje. Wszystko przez telefon.

W 2001 roku na pokładzie Air Force One nie było dostępu do telewizji satelitarnej, co ograniczało dostęp do informacji. Można było jedynie łapać sygnał stacji telewizyjnych z nadajników naziemnych.

Do prezydenta docierały też różne fałszywe pogłoski o kolejnych atakach. Jedna z nich mówiła nawet o planach zestrzelenia samolotu Busha.

Około godziny 10.30 prezydent i jego otoczenie wiedzieli o rozbiciu przez porywaczy czterech samolotów. Kolejne miały być w drodze. Bush zarządził podniesienie stanu gotowości wojska do DEFCON 3, najwyższego od wojny Jom Kippur w 1973 roku.

W panującej atmosferze zagrożenia i niepewności, nawet na pokładzie Air Force One zarządzono dodatkowe zabezpieczenia. Kapitan maszyny kazał uzbrojonemu żołnierzowi USAF pilnować drzwi do kokpitu.

W południe samolot wylądował w bazie USAF Barksdale, aby prezydent mógł wygłosić swoje pierwsze orędzie do narodu. Chwilę później otrzymał informację, iż w kierunku jego rancha z wielką prędkością zmierza "niezidentyfikowany obiekt", co okazało się być nieprawdą.

Bush miał stwierdzić, że "nie może się doczekać, kiedy dowie się, kto to zrobił". "Trochę to zajmie, ale nie będziemy się bawić w jakieś durne klapsy".

Niedługo później Bush miał zadzwonić do Donalda Rumsfelda, ówczesnego szefa Pentagonu. - To dzień narodowej tragedii. Najpierw uprzątniemy ten bałagan, a potem ty przejmiesz pałeczkę - miał stwierdzić prezydent.

Przed startem z Barksdale szef gabinetu Busha nakazał ograniczyć ilość zbędnych pasażerów Air Force One ze względów bezpieczeństwa. W tyle zostawiono między innymi sporą grupę dziennikarzy, którzy delikatnie rzecz biorąc nie byli zadowoleni.

Po kilku godzinach w powietrzu Air Force One wylądował w kolejnej bazie USAF w Offutt. Bush miał chcieć lecieć do Waszyngtonu, ale ochrona i otoczenie uznawali to za zbyt niebezpieczne i wymogli na prezydencie inną decyzję. Rozgorączkowany Bush miał być poirytowany, bo nie chciał "dać się zastraszyć jakimś terrorystom-pozerom" i "naród chce wiedzieć, gdzie jest prezydent".

W bazie Offutt znajduje się Dowództwo Wojsk Strategicznych. W ukrytym głęboko pod ziemią tajnym bunkrze prezydent miał wziąć udział w telekonferencji z grupą dowódców wojskowych. Wejście do podziemnego kompleksu mieści się w takim małym budyneczku.

Według Fleischera, w bunkrze działy się rzeczy rodem z filmów sensacyjnych. Wielkie ekrany z wykresami i tłumy oficerów lotnictwa. Tam też otrzymano informacje, iż do USA lecą z zagranicy dwa samoloty, które nie odpowiadają na wezwania. Okazał się to być fałszywy alarm.

O 16:15 Bush wraz z świtą opuścił bunkier. Kolejnym punktem ich podróży miał być już Waszyngton.

Podczas lotu Air Force One eskortowały F-16. Fleischer pozwolił dziennikarzom zrobić im zdjęcia, które później trafiły do mediów.

Po wylądowaniu w bazie Andrews pod Waszyngtonem prezydent i współpracownicy wsiedli do śmigłowców. W locie minęli dymiący Pentagon. Bush miał stwierdzić, że "najpotężniejszy budynek świata stoi w ogniu. Oto jesteśmy świadkami wojny XXI wieku".

Po dotarciu do Białego Domu rozpoczęły się narady z udziałem najważniejszych członków administracji. Bush wygłosił również kolejne orędzie do narodu.

Na tym kończy się relacja Fleischera. Dalsza część wydarzeń jest powszechnie znana. W swoim drugim orędziu do narodu Bush zapowiedział zdecydowany odwet za zamachy, w których zginęły 11 września niemal trzy tysiące osób.

Autor: mk / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Twitter | Ari Fleischer/Twitter