220 pasażerów Boeinga 767 PLL LOT przeżyło szok, gdy 1 listopada w ich maszynie zawiodło podwozie. Uszkodzony samolot musiał lądować na "brzuchu" na warszawskim Okęciu. Dzięki bezbłędnej pracy załogi, zwłaszcza pilotującego B767 kapitana Tadeusza Wrony, nikomu spośród 231 osób na pokładzie nic się nie stało.
B767 leciał do Warszawy z lotniska Newark pod Nowym Jorkiem w USA, skąd wystartował wieczorem czasu lokalnego 31 października. Kapitanem był Tadeusz Wrona, drugim pilotem Jerzy Szwarc.
Kluczowy element
Około 30 minut po starcie komputer pokładowy zasygnalizował usterkę jednej z instalacji hydraulicznych (dwie pozostałe, odpowiadające głównie za sterowanie, były sprawne). Zgodnie z procedurą przewidzianą dla B767 mimo problemów można było lecieć dalej. - Awaria podwozia wyszła na jaw dopiero w czasie podejścia do lądowania - mówił kpt. Wrona.
Podejście do lądowania przerwano, a maszyna została skierowana przez kontrolę lotów nad obszar na południe od Warszawy, nad którym załoga mogła spokojnie ocenić sytuację i próbować rozwiązać problem. O możliwości awaryjnego lądowania piloci poinformowali wieżę kontrolną po drugiej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia. - To było jakieś 30-35 minut przed lądowaniem. Zadeklarowaliśmy, by służby zaczęły przygotowywać lotnisko na ewentualność awaryjnego lądowania - powiedział kpt. Wrona.
W trakcie ostatnich 30 minut w powietrzu było jeszcze, według pilota, bardzo dużo nieudanych prób wysunięcia podwozia, również w awaryjny sposób grawitacyjny. Towarzysząca B767 para myśliwców F16 poderwanych awaryjnie z bazy w Łasku potwierdziła jednak, że wszystkie starania załogi zawiodły.
Dramatyczne chwile
Po wyczerpaniu możliwości opuszczenia podwozia, zapadła decyzja o awaryjnym lądowaniu na "brzuchu". Pas startowy został przygotowany przez polanie pianą gaśniczą, która miała zapobiec pożarowi i zmniejszyć tarcie maszyny o beton. Pasażerowie zostali poinformowani przez załogę i przygotowali się na awaryjne lądowanie. Jak wspominają niektórzy z nich, panował strach, ludzie płakali i szlochali, a niektórzy byli pewni, że to już koniec. Nie było jednak paniki.
Ku uldze pasażerów i licznych świadków dramatycznego lądowania kpt. Wrona posadził wielkiego B767 na pasie w sposób mistrzowski. Maszyna łagodnie najpierw oparła się o ziemię ogonem, potem gondolami silników i po przejechaniu kilkuset metrów po pasie znieruchomiała. Mały pożar został szybko ugaszony przez strażaków. Ewakuacja pasażerów przebiegła sprawnie i po około 90 sekundach wszyscy byli bezpieczni z dala od samolotu. - Pełną ulgę odczułem, gdy szef pokładu zameldował, że pokład jest pusty - powiedział kpt. Wrona.
Uszkodzony samolot zablokował obydwa pasy startowe lotniska. Na ponad dobę zwieszono wszystkie loty, a straty lotniska oszacowano w związku z tym na dwa miliony złotych. W środę 2 listopada wieczorem maszyna została podniesiona z płyty lotniska i przetransportowana do bazy technicznej LOT-u.
Sprawdzanie
Lądowanie awaryjnie zostało zakwalifikowane przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych jako wypadek lotniczy. - Eksperci komisji są na etapie gromadzenia danych. Badają rejestratory parametrów lotu i zapisy rozmów w kokpicie. Analizują techniczną stronę usterki, jak i przygotowanie portu lotniczego i służb utrzymania ruchu, działanie załogi - powiedział Maciej Lasek, przewodniczący komisji badającej wypadek.
W ciągu 30 dni ma powstać wstępny raport. Jak zastrzegł Lasek, będzie on zawierał tylko podstawowe informacje dotyczące zdarzenia.
Jak dowiedział się portal tvn24.pl, eksperci PKBWL już w czwartek zakończyli pierwszy test na uszkodzonym B767. Sprawdzono działanie systemu awaryjnego wypuszczania podwozia. Nie ujawniono jednak, jaki był jej wynik.
Obowiązkowe śledztwo
Z kolei warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo dotyczące awaryjnego lądowania.
Jak powiedziała rzeczniczka warszawskiej prokuratury okręgowej Monika Lewandowska, śledztwo wszczęto z artykułu 174 Kodeksu karnego. Mówi on o "sprowadzeniu bezpośredniego zagrożenia katastrofą w ruchu lotniczym". Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/Kontakt24/Łukasz Szurmiński