3 marca, o godzinie 20.57, niedaleko miejscowości Szczekociny k. Zawiercia doszło do czołowego zderzenia pociągów. Składy relacji Przemyśl-Warszawa i Warszawa Wschodnia-Kraków zderzyły się na jednym torze - jechały w przeciwnych kierunkach, ten drugi nie swoim torem. 16 osób zginęło, a 57 zostało rannych. Prokuratura wydała postanowienie o przedstawieniu zarzutu nieumyślnego spowodowania katastrofy ze skutkiem śmiertelnym jednemu z dyżurnych kierujących ruchem pociągów. Śledczy podejrzewają też, że po katastrofie ingerowano w dokumenty kolejowe.
Do wypadku doszło na torze numer 1. Na drugim prowadzone były prace remontowe. Ale przejezdny był jeszcze jeden z nich i teoretycznie pociągi powinny się minąć. Tuż po godz. 20.00 dwa składy od dłuższego czasu są już na trasie. Skład TLK "Brzechwa" jedzie z Przemyśla do Warszawy Wschodniej, a Interregio "Jan Matejko" pędzi z Warszawy do Krakowa. Przez pewien czas "Brzechwa" jedzie nie swoim torem, omijając remontowany odcinek trasy. Na wysokości posterunku kolejowego w Sprowie zjeżdża na właściwy tor.
W tym samym czasie - ok. 15 km dalej - "Jan Matejko" dojeżdża do węzła kolejowego w Starzynach. Właśnie tutaj powinien zjechać na prawy szlak. Tak się jednak nie dzieje. Przez wiele minut dwa pociągi jadą tym samym torem. Nikt nie reaguje. Do czołowego zderzenia dochodzi o godz. 20.57, w pobliżu miejscowości Szczekociny koło Zawiercia, na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Wiadomo, że pociągi jechały z prędkością ok. 100 km/h. Ginie 16 osób, rannych zostaje 57.
W pociągu Intercity jadącym z Przemyśla przez Kraków do Warszawy w wykolejonych wagonach jest około 30-40 pasażerów w każdym. Nie wiadomo, ile dokładnie osób przebywa w wykolejonym wagonie składu Przewozów Regionalnych. W nocy z soboty na niedzielę wojewoda śląski informuje jednak, że w obydwu pociągach mogło jechać ok. 350 osób.
- Tylko się modliłem, żeby nie przewróciło nas na drugą stronę. Nie przewróciło - mówi po zdarzeniu jeden z pasażerów pociągu z Krakowa. Inny dodaje: - Nas od śmierci dzieliły dwa wagony. Czytaj relacje pasażerów.
Setki ratowników w akcji
Po zdarzeniu, na miejscu pojawia się 20 zastępów straży pożarnej. Ranni, których udaje się wyciągnąć ze zgniecionego pociągu są natychmiast przewożeni do szpitali - m.in. w Częstochowie, Zawierciu i Jędrzejowie. Do pomocy ratownikom zostają wysłane jeszcze dwa śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Przed północą ratownicy informują, że mają kontakt z uwięzionymi we wraku osobami. W trakcie akcji przybywa ratowników. Przed godziną 1 w nocy na miejscu pracuje około 450 strażaków oraz 100 funkcjonariuszy policji. W akcji uczestniczy też kilkadziesiąt karetek pogotowia. Do pomocy zaangażowanych jest 15 szpitali m.in. w Piekarach Śląskich, Myszkowie, Częstochowie, Zawierciu, Katowicach, Sosnowcu, Dąbrowie Górniczej oraz Bytomiu. (CZYTAJ WIĘCEJ)
Ci, którzy nie zostali poszkodowani (w sumie 108 osób) jadą w nocy autokarami do Krakowa i Warszawy.
Na miejscu premier i ministrowie
Na miejsce zdarzenia ok. godz. 2.30 w nocy pojawia premier Donald Tusk. Z nim - minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki i minister transportu Sławomir Nowak. Do szpitala, w którym przebywa część poszkodowanych zostaje wysłany minister zdrowia Bartosz Arłukowicz.
Premier Tusk mówi do dziennikarzy m.in., że "tragiczniejsze od zdjęć są fakty - to najtragiczniejsza od wielu lat katastrofa kolejowa". Informuje również, że wśród pasażerów pociągu są obcokrajowcy (Francuzi, Hiszpanie, Ukraińcy – ci ostatni, zostali ranni). Wśród ofiar są też obywatelki Rosji i Stanów Zjednoczonych. O ich śmierci już wcześniej zostały powiadomione służby dyplomatyczne obu tych krajów.
Jest zarzut
Przyczyn tragicznego wypadku szukać będzie komisja badania katastrof kolejowych. Jak mówi w poniedziałek minister transportu, Sławomir Nowak, komisja ma rok na przedstawienie raportu. Na miejscu tragedii pracuje prokurator - śledztwo poprowadzi prokuratura w Częstochowie. W dochodzenie zaangażowani są wszyscy prokuratorzy tamtejszego wydziału śledczego - około 10 osób. Śledczy sprawdzają różne wątki, w tym taki, w którym winę za katastrofę ponosi człowiek.
W niedzielę nad ranem zatrzymany zostaje dyżurny ruchu z posterunku w Starzynach, oraz dyżurna z posterunku w Sprowie. Ze względu na stan zdrowia mężczyzna trafia na oddział psychiatryczny szpitala w Rybniku. Zespół biegłych psychiatrów uznaje, że nie może on uczestniczyć w przesłuchaniu. Wobec dyżurnego prokuratura wydaje postanowienie o przedstawieniu zarzutu nieumyślnego spowodowania katastrofy ze skutkiem śmiertelnym. Grozi za to do ośmiu lat więzienia.
Żałoba narodowa
W niedzielę rano na miejsce katastrofy przybywa prezydent Bronisław Komorowski. Zapowiada, że po zakończeniu akcji podejmie decyzję o żałobie narodowej na terenie całego kraju.
Swoją decyzję ogłasza wieczorem. Żałoba ma trwać dwa dni: 5 i 6 marca. Jak mówi w TVN24 szefowa biura prasowego Kancelarii Prezydenta Joanna Trzaska-Wieczorek, w katastrofie ucierpiały osoby z całej Polski. - Skala katastrofy nie budzi wątpliwości co do tego, że żałoba powinna zostać wprowadzona - stwierdza Trzaska-Wieczorek.
Koniec akcji
Akcja poszukiwawcza kończy się w poniedziałek po południu. - Mamy stuprocentową pewność, że w miejscu katastrofy nikogo już nie ma - ocenia rzecznik śląskiej straży pożarnej Jarosław Wojtasik. Zidentyfikowano 15 ofiar. Identyfikacja szesnastej ma się odbyć we wtorek. Wieczorem w poniedziałek rozpoczyna się naprawa uszkodzonej przez pociągi trakcji. Ruch na trasie ma zostać wznowiony w środę wieczorem.
Dyżurna przesłuchana, wychodzi
We wtorek, w trzecim dniu po katastrofie z aresztu wychodzi zatrzymana w niedzielę dyżurna ruchu z posterunku w Sprowie. Kobiecie po przesłuchaniu nie przedstawiono żadnego zarzutu. Jak informuje prok. Tomasz Ozimek z częstochowskiej prokuratury, przesłuchanie kobiety trwało do późnych godzin nocnych. - Jej zeznania były konfrontowane z innymi dowodami. Materiał dowodowy zebrany na obecną chwilę nie pozwolił na przedstawienie tej osobie zarzutów sprowadzenia katastrofy - informuje Ozimek.
Dyżurna jest przesłuchiwana w charakterze świadka. Wiadomo, że relacjonuje śledczym przebieg swojej służby w dniu wypadku, opisuje też swoje kontakty z dyżurnym z posterunku Starzyny, który zdecydował o wjeździe jednego z pociągów na niewłaściwy tor. Prokuratorzy mają weryfikować jej zeznania.
Jak informuje w TVN24 Andrzej Pawłowski, członek zarządu PKP TLK, wszystkie istotne urządzenia, jeśli chodzi o pracę dyżurnego ruchu, są plombowane. Komisja, która bada przyczyny wypadku, w pierwszej kolejności zabezpiecza takie urządzenia. - Jeżeli jakiekolwiek manipulacje były na nich prowadzone to będzie można to w prosty sposób udowodnić. Dotyczy to tak dyżurnych ruchu jak i samych maszynistów. Ich pracę również rejestrują konkretne przyrządy - dodaje. Wyjaśnia także, że dyżurni ruchu zostali poddani badaniu alkomatem - byli trzeźwi.
Winnych jest więcej?
Prokuratura nie wyklucza też, że na tym etapie śledztwa zarzuty w sprawie katastrofy usłyszą inne osoby. Śledczy informują, że istnieje podejrzenie, iż po katastrofie ingerowano w dokumenty kolejowe. - Istnieje podejrzenie pewnej ingerencji w zapisy już po katastrofie. Czy rzeczywiście do niej doszło, będzie dopiero badane - twierdzi rzecznik prasowy częstochowskiej prokuratury prok. Romuald Basiński. Nie chce odpowiedzieć na pytanie, o jakie konkretnie dokumenty chodzi. Prokuratura nie chce też podać, czy ingerencję w dokumentację przypisuje podejrzanemu o spowodowanie katastrofy dyżurnemu z posterunku kolejowego w Starzynach i czy tylko z tą osobą wiąże ową ingerencję.
ab, nsz, kcz//kdj
Źródło zdjęcia głównego: TVN24