Niektóre dzieci z Ukrainy spędzają letni czas w ośrodkach wczasowych, ale to nie będą dla nich żadne wakacje. Po prostu to tam od wielu tygodni są z rodzicami zakwaterowane. Na zajęcia, które choć na moment pozwoliłyby młodym Ukraińcom oderwać się od oczekiwania na koniec wojny, szanse ma niewielu. Część wróciła "na wakacje" do domów, bo to "być może jedyna szansa, by zobaczyć ojca". - Takie lato nie uleczy traum, tylko je pogłębia - słyszymy od nauczycieli.
24 czerwca dzieci w całej Polsce odebrały swoje szkolne świadectwa i rozpoczęły wakacje. Dla nich to zwykle czas beztroski, ale dla ich rodziców to zwykle karkołomne starania, aby na te 68 dni znaleźć dla dzieci nie tylko wakacyjną rozrywkę, ale i codzienną opiekę, zwłaszcza wtedy, gdy sami codziennie chodzą do pracy.
- Nie da się mieć urlopu przez całe lato, nawet jakbyśmy go z mężem brali na zmianę i w ogóle nie chcieli jakoś wypocząć całą rodziną. I nie da się zostawić siedmiolatki samej w domu na całe dni - słyszę od znajomych rodziców.
Im więcej dzieci w domu, tym większe wyzwanie.
Letnie wakacje w Polsce to dla wielu rodziców trud związany z zamykanymi nawet na miesiąc żłobkami, przedszkolami działającymi w rytmie dyżurowym (dzieci zmieniają placówkę, a z nią rówieśników i nauczycielki co dwa, trzy tygodnie), wreszcie szkołami, które mogą, ale nie muszą organizować półkolonie. A te nie dość, że zwykle trwają maksymalnie dwa tygodnie, to jeszcze często trzeba się na nie zapisać nawet z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Nie wspominając już, że rzadko zdarza się, by były całkowicie bezpłatne.
Polakom trudno się w tym wszystkim połapać i odnaleźć, a co dopiero Ukraińcom.
Przed oczami mam wciąż taki obrazek z końcówki maja. Podstawówka w centrum Warszawy. Do sekretariatu przychodzi Ukrainka, matka dwójki dzieci, z których żadne nie chodzi do tej szkoły. Pyta, czy może zapisać dzieci na lekcje, wicedyrektor wręcza jej formularze i zaczyna opowiadać o tym, jakie widzi możliwości dla dzieci od września.
Wtedy okazuje się, że kobieta chce zapisać dzieci na lekcje od czerwca. I tylko na miesiąc.
- Wytłumaczyła mi, że zdalna edukacja w Ukrainie skończyła się wcześniej niż u nas, czyli w ostatnich dniach maja. Jej dzieci zaliczyły kolejny rok szkoły online, ale ona nie ma co z nimi zrobić w czerwcu, a chciałaby iść do pracy - opowiada wicedyrektor. - Była zdesperowana i zapewniała, że chodzi tylko o ten miesiąc. I że od września oni nie będą nam robić żadnych kłopotów. Chodziło tylko o opiekę - zaznacza.
Dyrektor uczniów nie przyjął, ale przyznaje, że miał łzy w oczach, gdy odprawiał matkę z kwitkiem. - Wiem, że nie byłem jedyny i próbowała tego też w innych szkołach - dodaje.
W teorii dzieci uchodźczyni, nawet w czerwcu, powinna przyjąć szkoła, w rejonie której dzieci mieszkają. Ale w praktyce dyrektorzy zniechęcają do tego rodziców, tłumacząc - zgodnie z prawem - że nie mogliby ich klasyfikować. Zachęcają, by wrócić po wakacjach.
Tyle tylko, że to właśnie o wakacje chodzi.
Nad tym, jak zapewnić ukraińskim dzieciom wsparcie i opiekę, głowią się głównie samorządy i organizacje pozarządowe. Bo sam minister edukacji długo powtarzał, że "wakacje są do odpoczywania".
Tylko jak odpoczywać, gdy w twojej ojczyźnie trwa wojna, a twoja mama, z którą jesteś w Polsce, nie może pracować, a chciałaby, by nie musieć żebrać i zarobić na choć cień wakacyjnego odprężenia?
Ekspertów nikt nie słucha
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam