Rosa nienawidziła głośnych imprez Raffaelli, Raffaella miała z kolei dość ciągłego czepiania się o każdy hałas. Ale kiedy ją zamordowano, to właśnie Rosa była jedną z pierwszych osób, które zaniosły na miejsce tragedii kwiaty. Dziś, wraz z mężem, odsiaduje wyrok dożywotniego więzienia za zabicie czterech osób.
Olindo i Rosa. 44-letni kierowca śmieciarki i 43-letnia sprzątaczka żyli w swoim 75-metrowym mieszkaniu według wspólnie ustalonej rutyny. Pobudka, praca, obiad, oglądanie telewizji. Wszystko zawsze o tej samej porze dnia. Zawsze razem. Nie utrzymywali kontaktów z rodziną, nie przyjmowali gości. Inaczej niż sąsiedzi z piętra wyżej. Przez ich mieszkanie stale przewijali się znajomi. Para kłóciła się, śmiała, a Youssef hałasował jak każdy dwulatek.
11 grudnia 2006 roku w budynku przy ulicy Diaz w Erbie zrobiło się wyjątkowo cicho.
Dziś "Olindo i Rosa" to we włoskiej świadomości dwa słowa nierozłączne jak oni sami, takie, które bez zastanowienia wymawia się jedno po drugim i które przywodzą na myśl wstrząsającą zbrodnię. Od 2008 roku siedzą w więzieniu za "rzeź z Erby".
Małżeństwo po długim przesłuchaniu przyznało się policjantom do zabójstwa sąsiadów. "Olli, oszalałeś? Przecież to nie my!" – próbowała powstrzymać męża Rosa.
- To, w jaki sposób małżeństwo opisało zabójstwa, w ogóle nie pokrywa się z tym, co policjanci zastali w spalonym mieszkaniu – mówi tvn24.pl Roberta Bruzzone, psycholożka, kryminolożka i biegła pracująca przy sprawie od 15 lat.
W śledztwie, według niej, popełniono tyle błędów, że teraz, po 17 latach i wyrokach sądów trzech instancji, sąd apelacyjny w Brescii zdecyduje, czy rozpocząć proces na nowo. Sędziowie zbiorą się 1 marca.
Zakochani
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam