Premium

"Ostatni taniec" Messiego i Ronaldo odwołany. Ale saudyjska rewolucja piłkarska trwa

Zdjęcie: Michał Banasiak

Najpierw ściągnęli do siebie Cristiano Ronaldo, później kilkanaście innych gwiazd europejskiej piłki. Od kilku lat goszczą mecze o superpuchary Włoch i Hiszpanii. A w 2034 roku zorganizują mundial. Saudyjczycy z przytupem weszli do świata piłki i chcą w nim rozdawać karty na boisku i poza nim. Przyleciałem do Rijadu, by na własne oczy przekonać się, jak wygląda saudyjska rewolucja piłkarska.

Gdy nieco ponad rok temu Cristiano Ronaldo przybył do Arabii grać w piłkę, na pierwszej konferencji prasowej pomylił "Saudi Arabia" z "South Africa". W RPA grał ze swoją reprezentacją na mundialu, Arabia zapewne była dla niego piłkarską egzotyką. Podobnie jak dla większości europejskich piłkarzy i kibiców. Kilka miesięcy później przetartym przez Ronaldo szlakiem podążyła spora grupa kolejnych zawodników, którzy za bajońskie sumy gotowi byli porzucić ambicje wygrywania trofeów w najlepszych ligach świata. W Europie spotkali się z krytyką: że liczą się dla nich tylko pieniądze, że pozwalają szejkom psuć futbol, że będą grać w kraju, któremu nie po drodze z zachodnią definicją praw człowieka.

Ale na miejscu, w Arabii, z dnia na dzień stali się bożyszczami. Tutaj doceniono ich przeprowadzkę i chęć gry w miejscowych klubach. Liczby obserwujących profile społecznościowe przechodzących do saudyjskiej ligi zawodników zaczęły puchnąć. Po jednym z meczów Brazylijczyk Fabinho dostał roleksa od ujętego jego grą fana.

Piłka jest w Arabii sportem numer jeden, ale kultura kibicowania wygląda tu inaczej niż w Europie. Kibiców interesują przede wszystkim ważne mecze między największymi klubami. Jak np. derby Rijadu pomiędzy Al Nassr (to tu gra teraz Cristiano Ronaldo) i Al Hilal (z Neymarem w składzie). Na innych meczach, zwłaszcza mniejszych klubów, frekwencja jest kiepska i czasami nie przekracza tysiąca osób. Angielscy dziennikarze skrzętnie wyliczali Jordanowi Hendersonowi, że zamienił grę przed ponad 50 tysiącami fanatycznych kibiców Liverpoolu na występy przed garstką widzów w Arabii.

Po kilku dniach w Rijadzie przypuszczam, że wpływ na zawstydzającą blisko ośmiomilionowe miasto frekwencję na stadionach tutejszych klubów może mieć rozmiar stolicy Arabii. Rijad jest gigantyczny. Powierzchniowo czterokrotnie większy od Warszawy. Do tego w zasadzie nie funkcjonuje tu transport publiczny. Budowa metra się opóźnia. Autobusy niby jeżdżą, ale mało kto z nich korzysta. Królują auta, bo są wygodne i tanie w utrzymaniu, biorąc pod uwagę tutejsze ceny paliwa. A że samochodów - i prywatnych, i taksówek - jeździ tu mnóstwo, korki są olbrzymie. Wypad na mecz dla wielu wiąże się z koniecznością spędzenia w aucie dwóch, trzech godzin.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam