W połowie 2021 roku powinniśmy mieć gotową do użycia szczepionkę. I wtedy rządy poszczególnych krajów będą musiały podjąć decyzję: albo czekamy i obserwujemy tych, co dotąd byli zaszczepieni, albo przyjmujemy połowiczny dowód bezpieczeństwa i szczepimy wszystkich - mówi w rozmowie z tvn24.pl doktor habilitowany nauk medycznych Andrzej Fal.
To nie był optymistyczny wykład. W ubiegły piątek podczas konferencji naukowej "Bezpieczeństwo w Internecie. Cyberpandemia" dr hab. Andrzej Fal, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i dziekan tamtejszego Wydziału Medycznego UKSW oraz kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Szpitala MSWiA, nieźle nastraszył słuchaczy. Lekarz, który z chorymi na COVID-19 ma kontakt codziennie, ale jest też na bieżąco z publikacjami naukowymi na temat koronawirusa, nie pozostawił złudzeń: z pandemią będziemy musieli żyć jeszcze kilka lat. Czy rzeczywiście nie ma żadnej nadziei? O to prof. Andrzeja Fala zapytał Szymon Jadczak.
Szymon Jadczak: Pana wykład nie napawał optymizmem. W najbliższych latach nie powinniśmy liczyć ani na lek, ani na szczepionkę?
Profesor Andrzej Fal: Samej szczepionki możemy się spodziewać w ciągu pół roku. Tylko potem jest kwestia tego, kto weźmie odpowiedzialność za bezpieczeństwo podawania jej ludziom. Normalnie obowiązkowy okres obserwacji leku przed wprowadzeniem go do użycia w kontekście bezpieczeństwa wynosi przynajmniej rok.
Część rządów już bardzo wprost rozważa zwolnienie firm farmaceutycznych z tak zwanej odpowiedzialności deliktowej, czyli odpowiedzialności za szkody wywołane nieumyślnie. To byłby absolutny ewenement w historii farmacji. Nigdy jeszcze żadne rządy nie zwolniły żadnych firm ani żadnego leku z deliktu. Ale powiedzmy sobie szczerze: sytuacja jest wyjątkowa.
Jednak to jeszcze nie wszystko. Nie ma szczepionek w stu procentach skutecznych. I teraz wyobraźmy sobie machinę wyszczepiania, jeśli będziemy mieli szczepionkę działającą z, powiedzmy, 70-procentową skutecznością.
Tylko 70-procentową?
Tak. Czyli 70 na 100 zaszczepionych uzyskuje trwałą odporność.
Mało.
To nie jest mało. W przypadku grypy to jest nawet mniej, jeżeli mówimy o trwałej odporności. W przypadku grypy po mniej więcej sześciu miesiącach ochrona przez szczepienie znika, dlatego szczepimy się co sezon. Czasami lekarze zalecają nawet osobom, które zaszczepiły się we wrześniu, żeby doszczepić się pod koniec lutego.
Nie wiemy, jak długo będzie chroniła szczepionka na COVID-19. Ale załóżmy, że mamy w ręku bezpieczną szczepionkę. Myślę, że wydarzy się to w ciągu roku z kawałkiem. I w tym momencie zaczynamy wyszczepiać populację. W Polsce musimy zaszczepić 65 procent populacji, czyli mniej więcej 20 milionów ludzi, żeby uzyskać "odporność populacyjną".
To nie jest akcja, którą nawet najsprawniejszy system opieki zdrowotnej wykona w miesiąc. Mówimy o szczepieniu, które będzie trwało przynajmniej rok. To oznacza, że od dzisiaj, łącznie z okresem szczepienia, potrzebujemy co najmniej dwóch, dwóch i pół roku. Oczywiście zakładając, że jedno szczepienie wystarczy. A co, jeśli się okaże, że jest potrzebne powtórne szczepienie?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam