Tomasz Włoch z Cigacic: - Zatruli rzekę i nie chcą powiedzieć, czym ją zatruli. Ludzie do nas nie przyjadą, bo nie wiedzą, czy będą wciągać rozpuszczalnik do nozdrzy, czy mazut. Żadna mama i żaden tata nie przyjedzie tu i nie pozwoli dziecku biegać po plaży wokół toksycznej wody. Gdyby tylko powiedzieli, co się stało, to uspokoiliby tę naszą społeczność nadodrzańską i mielibyśmy czystą sytuację.
W Cigacicach wrze jak w ulu.
Policja kieruje ruchem, kilkadziesiąt osób przy moście, ekipa telewizyjna, fotoreporterzy, dziennikarze z dyktafonami w dłoniach, pan wędkarz i aktywiści. Cykają migawki aparatów. W tłumie stoi kobieta ze zwieszoną głową. Trzyma brystol z napisem "Nie ma Odry - nie ma nas". Wokół niej padają słowa pełne oburzenia i gniewu. Są okrzyki, hasła, apele. A ona po prostu stoi w milczeniu.
Milcząco płynie także rzeka. Jakby nie chciała komentować całej afery. Upalny dzień dobiega końca. Demonstracja również. Przed zachodem słońca na most wraca spokój i jest jak zwykle. Odra nadal płynie, niewzruszona, skupiona na swoim nurcie.
I upokorzona.
Po zakończeniu protestu organizatorzy zapraszają do baru, który stoi tuż przy brzegu. Zmierzcha, a tam, gdzie plaża i szuwary, pojawiają się chmury niegroźnych, ale uciążliwych muszek. Wirują w powietrzu jak w jakimś oszalałym tańcu. Szukam w wodzie martwych ryb, właściwie nie wiem dlaczego. Łapię się na tym, że traktuję je trochę jak turystyczną atrakcję. Skoro cała Polska o nich mówi, to warto im zrobić zdjęcie. Niby do reportażu, ale trochę na pamiątkę.
- Dziennikarz? - pyta mnie smutny mężczyzna przy barze. Spogląda nieufnie. Ma na imię Błażej. Jest z tych, co nie zwykli dużo mówić, a już najmniej o swoich uczuciach. Nic dziwnego, że się domyślił, co mnie tu sprowadza. Torba fotograficzna działa jak uniform. A dziennikarzy tu dzisiaj zatrzęsienie. Potwierdzam i dodaję, że chciałbym dowiedzieć się, co czują mieszkańcy. Czym w istocie jest dla nich rzeka.
- Popływałby pan trzy dni ze strażakami, to by pan wiedział… - słowa więzną mu w gardle.
Milczę. Bo rzeczywiście, co ja mogę wiedzieć? Przed chwilą szukałem na plaży jakiejkolwiek martwej ryby.
- Nie, no co ty… - łagodnie uśmiechnięta szatynka za barem próbuje protestować. Ma na imię Anna.
- Ale takie jest moje zdanie - Błażej obstaje przy swoim.
- Jak uważasz - Anna kapituluje.
Błażej próbuje wyjaśnić, czym dla niego jest rzeka.
- Człowiek sobie poszedł z rana, nałapał ryb, oskrobał sobie i zjadł. A teraz? Jestem dzień w dzień na wodzie i pływam z ludźmi. Jestem sternikiem - tu zwraca się do mnie, jakby chciał w ten sposób się przedstawić. - I co teraz? Teraz jesteśmy w totalnej dupie - komentuje.
Ma trzydzieści siedem lat, urodził się i wychował w Cigacicach. "Na rzece od zawsze". Jego dziadek przez dziesięć lat pływał na Jaskółce - barce zacumowanej w tutejszym porcie.
- Szło się rano, siatkę wystawiło i była ryba, pół wsi miało co jeść na śniadanie - kontynuuje. Wszystko na ten temat. Bo jak to powiedzieć? Błażej zamyśla się na moment.
- Wiesz co? - ożywia się, spoglądając mi prosto w oczy. - Myśmy nawet nie wiedzieli, że taką rybę w rzece mamy. Myśmy przez tyle lat łowili ryby i myśleli, że miętusa nie ma. A okazało się, że jest… To znaczy był. Przekonaliśmy się w ostatnich dniach, bośmy wyciągali zdechłe. Tak samo z węgorzem, żeśmy myśleli, że go nie ma. A był. Sumy po kilkadziesiąt kilo. Ryby łowię od dzieciaka, ale nie pamiętam, żeby ktoś takie sumy wyciągał z Odry. Okazało się, że jednak są. To znaczy były - przyznaje.
Znowu to samo. Słowa więzną w gardle i nie wiadomo, co z tym zrobić.
- Najgorsze, że nikt nie wie, z czym mamy do czynienia - wtrącam po chwili, gdy gęsta cisza opadnie na blat baru i rozproszy się nieco.
- Napisali, że to jest to, tamto, sramto. I nikt nie wie, co to jest - ocenia Błażej.
- Generalnie ktoś wie na pewno, ale nie chce powiedzieć - zauważa Anna.
Błażej dziękuje za drugie piwo i znika, jutro rano musi wstać do pracy, a jeszcze trzeba bramy pozamykać. Jest nie tylko sternikiem, ale człowiekiem "od wszystkiego" w barze i przystani prowadzonej przez Tomasza i Piotra w Cigacicach.
- Dla nas tutaj to jest katastrofa - podsumowuje Anna.
- Nie wiadomo, jak to powiedzieć? - pytam Annę. Wydaje się, że doskonale wie, że cokolwiek by nie powiedziała w tym momencie, to ledwie prześlizgnie się po powierzchni czarnej już, pogrążonej w mroku, rzeki.
- Tak… Nie wiadomo. To tak, jakby śmiertelnie zachorował ktoś z twoich bliskich. Co byś wtedy powiedział? - rzuca.
"Oni nie kumają"
Tymczasem kilkanaście metrów obok, przy stole, trwa dyskusja. Wszyscy zebrani: aktywiści, artyści, miejscowi i przyjezdni, doskonale się znają. Czuć, że to tak zwane środowisko, że łączy ich wspólny cel: Odra.
- Każdy, kto kuma Odrę, to wie, że ta rtęć tam jest.
- Jak to są te algi, to jesteśmy w dupie, krótko mówiąc.
- Oni w dupie mają rzekę, im zależy tylko na tym, żeby zbić kapitał polityczny. Nie wierzę ani jednej, ani drugiej stronie.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam