Pytania o Adama wyprowadzały go z równowagi. Poszedł swoją drogą, a dawny mistrz z czasem przyznał: Kamil mnie przebił. Bo Stoch był też mistrzem na inne czasy, ale wszystko zaczęło się - nigdy dość oddawania zasług - od legendy Orła z Wisły.
Lata lecą, a Stoch wciąż potrafi fruwać na nartach daleko. W poprzednim sezonie, kilka miesięcy przed 34. urodzinami, po raz trzeci w karierze wygrał wymagający i prestiżowy Turniej Czterech Skoczni. Rywali pozostawił daleko w tyle, choć mijała wówczas niemal dekada od jego pierwszego zwycięstwa w Pucharze Świata w Zakopanem.
Dekada spektakularnych sukcesów w polskim sporcie, zwieńczona - jak na razie - trzema złotymi medalami olimpijskimi. A to tylko te najważniejsze z długiej listy trofeów.
Stoch - oprócz tego, że zazwyczaj nie pękał, gdy trzeba było udowodnić klasę - posiadł niezwykłą umiejętność utrzymywania się na szczycie w swoim fachu. W międzyczasie Piotr Żyła, słynący z piekielnie mocnego odbicia, choć nie przekładało się to na metry, wylatywał z reprezentacji, a Dawid Kubacki z łatką wiecznego przeciętniaka był zsyłany do kadry B. Obaj później dorównali poziomem do mistrza z Zębu, ale to w Stochu kibice skoków narciarskich nad Wisłą pokładali nadzieje na triumfy w zasadzie w ciemno.
Dzisiaj to on wyznacza standardy, jest punktem odniesienia w dyscyplinie, w której potrzebna jest zegarmistrzowska precyzja i która nie wybacza błędów.
Zatańczył zbójnickiego
Droga do tego była długa i kręta. Bo dorastanie u boku mistrza jest dodatkowym ciężarem.
Stoch najpierw zapierał się, że "drugim Małyszem" być nie chce, gdy Orzeł z Wisły kończył w 2011 roku piękną karierę. Stoch na nowego bohatera ludu nadawał się idealnie, bo od dziecka słyszał, że jest talentem czystej wody, a potem potrafił od czasu do czasu wychodzić z cienia Małysza.
Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, wskazuje dwa momenty, gdy Stoch, chcąc nie chcąc, stał się naturalnym następcą Małysza. Pierwszy, kiedy w styczniu 2011 roku wygrał zawody Pucharu Świata w Zakopanem. Sypiący śnieg uprzykrzał życie zawodnikom, czego efektem był groźnie wyglądający upadek Małysza. Uwaga skupiła się więc na Stochu, który oczekiwaniom podołał. Drugi moment nadszedł dwa miesiące później w Planicy. Zwycięski Stoch przed trzecim na podium Małyszem w swoim ostatnim występie zatańczył zbójnickiego i ukłonił się w pas. Symboliczny obrazek być może niósł przekaz do odchodzącego mistrza: nic się nie bój, nie zostawiasz spalonej ziemi.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam