Mają na koncie więcej zaliczonych obiektów niż zawodowi skoczkowie. Zdarzyło im się uciekać przed niedźwiedziem i jechać na stopa z Adamem Małyszem. Na podstawie zdjęć satelitarnych odkryli nieznaną skocznię narciarską w Korei Północnej. Z Arturem Bałą i Mikołajem Szuszkiewiczem, skoczniołazami, o ich wielkiej miłości - skoczniach, rozmawia Katarzyna Gozdawa-Litwińska.
Katarzyna Gozdawa-Litwińska: Artur, ty właśnie wróciłeś z kolejnej wyprawy. Gdzie byłeś? Wszystko się udało?
Artur Bała: W zasadzie jeszcze nie zdążyłem ochłonąć, bo rozmawiamy dzień po tym, jak wróciłem do Polski. Byłem w Słowenii. To szczególna wyprawa, bo zaliczyłem tam 1600. skocznię. Mała konstrukcja w miejscowości Mirna, ale z racji jubileuszu było to przyjemne zwieńczenie dnia. Nie zatrzymuję się jednak, teraz mam za sobą już ponad 1620 odwiedzonych obiektów i już wypatruję 2000.
Dwadzieścia skoczni w cztery dni?
A.B.: Więcej, 31 nowych skoczni, a jeszcze te, które odwiedzałem kolejny raz to razem ponad 50.
I to wszystko Słowenia?
A.B.: Tak, chociaż to malutki kraj, to skoczni mają bardzo dużo i wciąż jest to materiał na kilka dodatkowych wypraw.
A ty Mikołaj, ile masz na liczniku?
Mikołaj Szuszkiewicz: Przy wyniku Artura może nie robi to aż takiego wrażenia, ale zbliżam się do tysiąca odwiedzonych skoczni, dokładnie mam 971.
To i tak świetny wynik, biorąc pod uwagę, że większość z nas zna takie obiekty tylko z telewizji. No właśnie, zaczęliśmy sezon narciarski, skoki będą odmieniane przez wszystkie przypadki, ale pewnie mało kto wie, kim jest skoczniołaz.
A.B.: To prawda, chociaż to nie jest pojęcie wymyślone przez nas. Zostało stworzone przez byłą redaktorkę portalu skokinarciarskie.pl Ewę Ulińską, prekursorkę tego, czym się obecnie zajmujemy. Pojęcie powstało na forum internetowym kilkanaście lat temu. Tam też zresztą poznaliśmy się z Mikołajem, ale też z Maćkiem Nowakiem, który należy do naszej ekipy.
M.Sz.: Skoczniołaz to ktoś, kto zajmuje się eksplorowaniem skoczni narciarskich. Trochę jak grotołaz, tylko od skoczni. Nie bez powodu mówię o eksplorowaniu, bo nie zawsze jest to taka typowa turystyka, że jedzie się na gotowe, zrobić zdjęcia i wrócić. W naszym przypadku to jest o wiele więcej, cały proces skoczniołazostwa zaczyna się przed wyprawą. Najpierw robimy badania, research na temat miejsc, do których jedziemy, żeby wiedzieć, czego się spodziewać. Szukamy też dokładnych lokalizacji, bo jak jedziemy zwłaszcza na dawne skocznie, które od lat już nie funkcjonują, to zwykle nie ma ich na współczesnych mapach. Czasem naprawdę długie godziny spędzamy na researchu. A sama wyprawa to już zwieńczenie naszej pracy. Jedziemy zrobić parę zdjęć, chociaż w naszym przypadku to są nawet setki, bo interesuje nas każdy element konstrukcji. Zwłaszcza kiedy jesteśmy na skoczni nieczynnej od wielu lat i nie ma o niej żadnych informacji w internecie, to chcemy to jak najlepiej udokumentować.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam