Ujemne punkty można dostać za niezgodny z zasadami ubiór, spóźnienie, ale też nieogarnięcie rodziców, którzy zapomną usprawiedliwić nieobecności. Dodatnie przychodzą nie tylko z bezinteresownymi dobrymi uczynkami, ale też wydanymi na szkołę pieniędzmi czy udziałem w konkursach tylko dla wybranych. Rzecznik Praw Obywatelskich wsparł uczniów, którzy walczą z ocenami zachowania i chcą zmiany zasad ich wystawiania. By nie było u nas jak w Chinach, bo już jest jak na Białorusi.
Minus pięć punktów za spojrzenie za okno w czasie lekcji lub zadanie pytania w niewłaściwym momencie. Minus dwa za "wiercenie się" w ławce. Minus dziesięć za czytanie pod ławką. Akurat nie tego, co zadała nauczycielka. I znów minus pięć za napicie się wody bez pytania, a więc bez pozwolenia.
- Czasem mam wrażenie, że nie mogę się ruszyć nawet o centymetr bez zgody nauczyciela, bo to może akurat być jakiś niewłaściwy ruch, taki na punkty ujemne - mówi ósmoklasistka z Warszawy.
- Czuję się, jakby wielki brat ciągle patrzył. Mama mówi, że jej to, co spotyka nas w szkole, przypomina socjalizm. Nie wiem, czy ma rację, dopiero będę się o tym uczyć. Ale pewne jest, że w szkole oceniane są nie tylko nasze mózgi, ale też ubrania, makijaże, a nawet spojrzenia. Bo jak są "krzywe", cokolwiek to znaczy, to też można stracić punkty - mówi bez ogródek siódmoklasistka z Wielkopolski.
Wielu, tym starszym, szkolne systemy oceniania i punktowania zachowania do złudzenia przypominają chiński System Wiarygodności Społecznej (Social Credit System, SCS), o którego powstaniu głośno zrobiło się już w 2018 roku. W jego ramach każdy obywatel, na podstawie swojego zachowania, otrzymuje indywidualną ocenę. Jeśli nie będzie spłacał swoich kredytów, dopuści się oszustw lub będzie śmiecił na ulicy, jego ocena spadnie. I odwrotnie - jeżeli będzie angażował się w pomoc osobom starszym, przepisowo kierował samochodem i zawsze oddawał książki do biblioteki, jego ocena wzrośnie. Wzrośnie jeszcze bardziej, jeżeli będzie przy tym wszystkim wyrażał poparcie dla chińskich władz, donosił na występki sąsiadów i zerwie kontakty z obywatelami o niskiej ocenie. Ocena obywatela ma wpływ m.in. na to, np. jakie auto może wypożyczyć, jak szybki jest jego internet, czy do jakich szkół będą mogły pójść jego dzieci. (O nowym wymiarze dyktatury pisał w tvn24.pl Maciej Michałek)
W Polsce ocena zachowania może nie jest - jeszcze - aż tak znacząca, ale już ma wpływ na to, czy dostaniesz świadectwo z wyróżnieniem i dodatkowe punkty przy rekrutacji do liceum. A więc dla pewnej grupy uczniów jest bardzo ważna. Gdy zaczynam o niej z nimi rozmawiać, okazuje się, że u wielu wywołuje też potężne poczucie niesprawiedliwości, które przekłada się na niechęć do szkoły i nauki. W skrajnych wypadkach do agresji albo.... depresji.
Oceny z zachowania bywają "straszakiem i behawioralnym narzędziem kontroli", nie mają wątpliwości badacze.
Wielu nauczycieli też ich nie lubi.
- Od ciągłego mierzenia jeszcze nikt nie urósł - słyszę od polonistki.
Choć są i tacy, którzy mówią wprost: - Proszę samej spróbować bez tych punktów zachować porządek w 30-osobowej klasie 10-latków. Śmiało! Dzięki systemom punktowym zasady są jasne i równe dla wszystkich. Jak się ktoś nie umie zachować zgodnie z zasadami, to jak ma sobie potem poradzić w dorosłym życiu i pracy - mówi doświadczona nauczycielka języka angielskiego.
Ale czy ma rację? Ci, podlegający ciągłej kontroli i często wykluczeni ze współtworzenia zasad oceniania, widzą to często inaczej.
Od wielu, tych młodszych, słyszę, że im ten system przypomina z kolei punkty przyznawane w Hogwarcie, a więc szkole dla małych czarodziejów, w której lekcje pobierał Harry Potter. To w końcu wciąż, ponad 20 lat po premierze, jedna z najpopularniejszych książek wśród dzieci. A choć wielu uczniów i uczennic od najmłodszych lat wzrasta w zachwycie dla świata i zasad stworzonych przez J.K. Rowling, to akurat te dotyczące oceniania przypominają zasady w polskich szkołach i to raczej dla nikogo nie powinien być powód do zadowolenia.
- Pamiętasz, ile razy profesor Snape wystawiał ujemne punkty Harry'emu, bo po prostu go nie lubił? - pyta mnie 13-letnia Maja.
Pamiętam. Harry tracił punkty m.in. za "bezczelność", za to, że wziął książkę z biblioteki na dwór, spóźnił się na zajęcia, usiadł bez pozwolenia, czytał gazetę w czasie lekcji, ale też "bo tak".
Czy Harry się czegoś po stracie tylu punktów nauczył? Śledząc jego przygody w kolejnych tomach opowieści, trudno dojść do takiego wniosku. Jak chłopcy, którzy pobili się w Poznaniu, nadrabiał minusy, podejmując się różnych wyzwań. Choć może on akurat mniej kalkulował, to efekt był podobny.
Za uczniami z definicji "niegrzecznymi", a więc tymi o specjalnych potrzebach edukacyjnych, wstawił się ostatnio Rzecznik Praw Obywatelskich. A co z pozostałymi dziećmi? I co na to minister edukacji?
Do poszukiwania odpowiedzi na te pytania i przyjrzeniu się ocenom z zachowania zainspirował nas mail, który otrzymaliśmy na Kontakt 24 od pani Marzeny, i rozmowa z nią, która zaczęła się od słów: - Poziom absurdu został przekroczony - powiedziała, gdy usłyszała, że powinna dziecku zmienić plecak, bo ten który ma, łamie zasady.
Marzena jest mamą ośmiolatka ze szkoły podstawowej nr 1 w Świnoujściu. Podesłała nam regulamin szkoły, w którym opisano zasady dotyczące ubioru i wyglądu uczniów. A w nim m.in. zakaz noszenia ubrań z cekinami, klapek i japonek, a do tego szczegółowy opis długości i wyglądu spódnic, sukienek i spodni.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam