Premium

Wróg nie czyha u bram, bo przecież tu nie ma bram. Czy cyberataki mogą wywołać wojnę?

Zdjęcie: domena publiczna

Rozwój cyberzdolności zwiększa ryzyko destabilizacji. W cyberprzestrzeni nie ma pojęcia odległości, cyberarmie stoją więc "u granic" w sposób ciągły. W tradycyjnej strategii sytuacja, że siły wroga są tuż, tuż, sprawiała, iż ewentualne pomyłki lub nieporozumienia mogły prowadzić do działań zbrojnych lub konfliktu w pełnej skali. Czy zatem cyberataki mogą wywołać wojnę?

Dla Magazynu TVN24 pisze dr Łukasz Olejnik, były doradca ds. cyberwojny w Międzynarodowym Komitecie Czerwonego Krzyża w Genewie.

Odpowiednio zaprojektowane złośliwe oprogramowanie, po przełamaniu zabezpieczeń fabryki, wyłączy jej systemy bezpieczeństwa. Maszyny ulegną zniszczeniu. Jeśli jest to fabryka, w której pracuje się z niebezpiecznymi substancjami – dojdzie do ich wycieku i skażenia środowiska, w tym także zatrucia okolicznego ujęcia wody. Jeśli mamy do czynienia z systemem, gdzie zabezpieczenia muszą utrzymywać odpowiedni poziom ciśnienia – nastąpi wybuch. Tylko cudem nie zginą ludzie.

Możemy wyobrazić sobie także cyberoperacje, które wprost wymierzone są w ludzi. Na przykład włamanie się do szpitalnego systemu i zmienienie go w taki sposób, by pacjentom przepisywano lub stosowano wobec nich niewłaściwe dawki leków, czy nawet promieniowania przy prześwietleniach promieniami X.

Tak poważne operacje, które doprowadziłyby do zniszczeń fizycznych lub ofiar, można by na gruncie prawa międzynarodowego legalnie uznać za zbrojną agresję, dającą prawo do odpowiedzi zbrojnej. W mojej ocenie szanse, by do takich operacji doszło w praktyce, są jednak obecnie niewielkie. Nadal o wiele łatwiej niszczyć bowiem cele za pomocą środków kinetycznych.

Operacje cyber (lub cyberoperacje) oferują natomiast ogromny potencjał wywiadowczy, w związku z czym struktury wielu państw istotnie rozwijają swoje zdolności w tej dziedzinie. A działania takie mogą przynosić wymierne efekty w świecie, w którym ranga technologii i cyberprzestrzeni stale rośnie.

***

Gdy w XVII wieku ówczesny pierwszy minister Francji kardynał Armand Richelieu analizował zachodzące procesy, szanse, zagrożenia i ryzyka, rozumiał doskonale potrzebę przeznaczania znacznych części budżetu państwa na budowę Armady. Chodziło o zajęcie miejsca na światowych oceanach, co naturalnie musiało wiązać się także z budową zdolności obrony i ataku na statki i porty. Podobnie jak kardynał Richelieu w XVII wieku, dziś o cyberbezpieczeństwie rozumują niektóre państwa, przeznaczając znaczne sumy na rozwój jednostek do cyberataku Są też i państwa, które świadomie lub nie, ale podjęły decyzję, by w tym procesie zmian nie uczestniczyć i oddać pole innym. Tym samym w obliczu zmiany cywilizacyjnej zajmują postawę pasywną.

Polska, kilka lat temu, także miała szansę na budowę własnych zdolności za cenę znacznie mniejszą niż koszt jednego myśliwca F-16.

Wtedy nie było jednak zainteresowania tym tematem, zdecydowano się więc czekać. Zmieniło się to dopiero niedawno.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam