Premium

W Przylepie mówią o klątwie, w Płotach o plagach egipskich, a na Łężycy o apokalipsie

Wodę z przydomowych basenów i baseników wylać na trawnik? Meble ogrodowe pokryte osadem wywieźć do lasu i zakopać? - pytają zirytowani mieszkańcy Przylepu i okolic, gdzie spłonęło składowisko niebezpiecznych substancji. Są zmęczeni - jak mówią - polityczną przepychanką i strachem. Domagają się skoordynowanych działań, rzetelnych informacji. "Uważamy, że ukrywa się przed nami prawdę o skażeniu. Nikt o nas nie zadbał" - słyszymy nie raz i nie dwa.

Co na to władze? Powietrze jest czyste, woda zdatna do picia, a kwestia utylizacji sprzętów zależy od decyzji innych służb. "Ale to należy zrobić już" - alarmują mieszkańcy. Bo od jedzenia pomidorów i ogórków z własnego ogródka można się powstrzymać, wodę można pić, jak robią to dziś, pijąc tylko tę butelkowaną. Ale przestać oddychać się nie da.

W mieście pojawiły się obwieszczenia - kto się źle czuje, a był w bliskości pożaru, może się przebadać. Wydawałoby się, że takie badania to na cito. Owszem dla strażaków, którzy gasili pożar. Od mieszkańca dostaję SMS: Termin? W szpitalu na 2025 rok.

"Po owoce i warzywa do zbadania przyszedł pan urzędnik, w rękawicach, z pudełkiem śniadaniowym i szufelką. Zebrał warzywa w piątek, potem wrócił z tym samym pudełkiem po weekendzie. Z pudełka wyrzucił na ścieżkę poprzednie warzywa i zbierał nowe. Mamy to nagrane. Dla nas to jak film Barei. I my mamy wierzyć, że nie jesteśmy w niebezpieczeństwie? Dlaczego nie było laboranta? Przecież wody popożarowe skaziły grunty i wodę w Gęśniku" - pyta Maciej, właściciel ogródka działkowego obok pogorzeliska.

Jeden ze strażaków, który brał udział w akcji gaszenia składowiska, przyznaje, że takiego pożaru nie pamięta. - Strażakom spłynęły odblaski z mundurów. Gdy wchodzili na drabinę, na szczeblach zostawała stopiona guma. Po kontakcie tych substancji z wodą brodziliśmy w mazi.

- To nawet gorsze niż Czarnobyl. Tam przynajmniej wiedzieli, co truje i zabija - denerwuje się Sylwester Mielczarek, który ma dom niecałe dwa kilometry od pogorzeliska.

Toksykolodzy mówią, że metali ciężkich: cynku, kadmu, miedzi czy pyłu, który niósł cząstki spalonego azbestu, gołym okiem przecież nie widać. Powtarzają: to nie jest wsadzenie palca we wrzątek, co od razu daje objaw bąbli. Te substancje będą długotrwale i szkodliwie oddziaływać na organizmy. To dioksyny, które są wykorzystywane jako broń chemiczna, nawet do drugiego pokolenia.

***

Ulica Strażacka w Przylepie, niecałe dwa kilometry od pogorzeliska, gdzie 22 lipca spłonęła hala z toksycznymi odpadami. Na końcu ulicy las brzozowy, stadnina koni i rozległa łąka, obok której biegnie droga szutrowa. Można nią dojechać do aeroklubu. W domu pod lasem mieszka Sylwester Mielczarek. Prowadzi mnie do ogrodu, roślinność wybucha kolorami jak z obrazów Moneta.

- Ma pan tu raj - mówię.

- Miałem - odpowiada. - W dzień pożaru za tamtymi brzozami widziałem kłęby gryzącego dymu i strzelające w powietrze beczki. Smród był nie do opisania. Uciekliśmy stąd z rodziną, wróciliśmy w niedzielę. Pomimo szczelnie zamkniętych drzwi i rolet, w domu unosił się straszny smród chemikaliów. Wietrzyliśmy dom całą noc - mówi.

Pokazuje mi rośliny, które zasadził w rządku pod płotem.

Nachylam się i widzę rozłożyste liście. Są dziurawe, jakby ktoś przebił je palcem. Liście na drzewach są zwinięte w rulony, zwiotczałe. Podchodzę bliżej. Dopiero teraz widzę, że przy koronach drzewek owocowych liście są jeszcze bardziej skręcone.

- To nie susza ani mszyce tylko skutek pożaru - mówi pan Sylwester.

Rośliny w ogrodach mieszkańców, którzy mieszkają niedaleko pogorzeliskatvn24.pl

Po trawniku chodzi w klapkach założonych na bose nogi.

- Pan się nie boi chodzić w sandałach po posesji? - pytam.

- A co mam zrobić? Jakoś trzeba żyć. My nic nie wiemy. Dzwoniłem już wszędzie. Do urzędu miasta, sanepidu, Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Mam tu studnię, zrobili badania, niby zdatna do picia. Ale wypiłaby pani? Mam też basen ogrodowy z wodą. Jak wybuchł pożar, to nie był przykryty. Proszę zobaczyć, jaki pływa tam syf. Co ja mam z tym zrobić? Wylać na trawnik? Sam basen też jest do wyrzucenia, przecież dzieci nie będą się w nim już kąpać. Tylko gdzie to wyrzucić? Nie ma żadnej informacji, gdzie to można zawieźć, jak wypompować wodę, jak zdezynfekować krzesła ogrodowe, ławki - mówi.

Zaglądam do basenu. Na dnie pływa osad, wygląda jakby ktoś wrzucił do wody zwęglone kiełbaski.

- Co to? - pytam.

- Też chciałbym wiedzieć. Wie pani, co czułem w ustach po pożarze? Jakbym wypił kwas solny i przegryzł spaloną oponą. To, co to może być? - pyta retorycznie gospodarz.

Basen ogrodowy z osadem po pożarze tvn24.pl

Na roletach, które w sobotę przed pożarem - jak twierdzi - czyścił ciśnieniową myjką, widać gruby osad.

Przejeżdża palcem po rolecie. - Proszę, my tu to wdychamy. Czym to zmyć? - pan Sylwester pokazuje mi czarny palec.

- Może lepiej niech pan tego nie dotyka bez rękawic - sugeruję.

Eksperci powiedzą mi, że najbardziej niebezpieczne może okazać się to, czego nie widać.

Jest wtorek, 1 sierpnia, 10 dni po pożarze. Po godzinie rozmowy z mieszkańcami Przylepu szczypią mnie oczy i pali mnie w przełyku.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam