Drugi dzień powstania w getcie warszawskim. Gazeta konspiracyjna "Iskra" w wydaniu z 20 kwietnia 1943 roku donosi, że "poniósłszy poważne straty w zabitych i rannych, Niemcy wycofali się", ale "w osiem godzin później znacznie większe siły niemieckie, wzmocnione autami pancernymi i tankietkami, oraz oddziałami policji granatowej przypuściły drugi atak. Rozgorzały ciężkie walki, których odgłosów słuchała z napiętą uwagą cała ludność Warszawy".
Wybuchają walki w pobliżu szopów przy ulicy Świętojerskiej. Marek Edelman dowodzi w tym miejscu oddziałem Żydowskiej Organizacji Bojowej, który detonuje ładunek wybuchowy i ostrzeliwuje nacierających Niemców. Ginie Michał Klepfisz, bojowiec z Bundu, twórca działającej na terenie getta konspiracyjnej fabryki granatów i butelek zapalających, który własnym ciałem zasłonił niemiecki karabin maszynowy, by ratować kolegów. Pośmiertnie odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari przez Wodza Naczelnego, gen. Kazimierza Sosnkowskiego.
Gazeta "Iskra" w numerze z 20 kwietnia pisze o wydarzeniach poprzedniego dnia:
Krwawe walki przy likwidacji ghetta w Warszawie. W dniu wczorajszym Niemcy przystąpili do ostatecznej likwidacji ghetta w Warszawie. O godzinie 4 rano wkroczyły za mury silne oddziały żandarmerii, spotkały się jednak ze zdecydowanym zbrojnym oporem żydów, którzy zabarykadowawszy się w domach ostrzeliwali Niemców z karabinów maszynowych, ręcznej broni palnej, i obrzucali granatami. Pierwszy atak niemiecki zakończył się zupełnym niepowodzeniem. Poniósłszy poważne straty w zabitych i rannych, Niemcy wycofali się. W osiem godzin później znacznie większe siły niemieckie, wzmocnione autami pancernymi i tankietkami, oraz oddziałami policji granatowej przypuściły drugi atak. Rozgorzały ciężkie walki, których odgłosów słuchała z napiętą uwagą cała ludność Warszawy. W toku walk żydzi podpalili kilka aut pancernych butelkami z benzyną i granatami. Po południu do akcji wkroczyła artyleria, ostrzeliwując ghetto, nad którym w ciągu całego dnia unosiły się gęste chmury dymów od palących się domów. Walki trwały jeszcze w nocy. Straty niemieckie są duże. Wywieziono kilkanaście aut z zabitym i rannymi Niemcami.
Konspiracyjny „Głos Warszawy” w numerze 20 kwietnia 1943 donosi:
Z ostatniej chwili. Krwawa masakra w ghetcie. Niemcy od szeregu dni przeprowadzali wysiedlenia grup robotników żydowskich z placówek. Od poniedziałku zamierzali wziąć się za duże ghetto. Ludność żydowska odpowiedziała zbrojnym odporem. Od wczoraj popołudnia toczą się zażarte walki na ulicach. Niemcy rzucili 200 żandarmów i 800 Łotyszów i Litwinów, wzmocnionych granatową policją. Ludność żydowska przyjmuje ich granatami i kulami rewolwerowymi, kamieniami i kwasem solnym. Wieczorem Niemcy wprowadzili do ataku 3 czołgi i działa polowe. W nocy podpalono szereg domów. Karabiny maszynowe i detonacje granatów słychać bez przerwy. Samochody raz po raz odwożą rannych Niemców. Dziś o godzinie 7 rano Niemcy ściągnęli posiłki – 7 samochodów z żandarmerią i oddział Łotyszów. Niemieckie bestialstwo nie ma granic! Śmierć faszystowskim mordercom!
Halina Aszkenazy-Engelhard po wybuchu powstania w getcie wpada w ręce Ukraińców w służbie niemieckiej i zostaje wysłana do obozu koncentracyjnego na Majdanku. Ucieka z transportu, ukrywa się w Warszawie, bierze udział w powstaniu warszawskim w 1944 roku. Tak wspomina drugi dzień i kolejne dni walk w getcie, w relacji przekazanej Muzeum Historii Żydów Polskich:
"Ciągle strzały. My znowu do bunkru. A tam strasznie, bo już nie było powietrza. Dzieci i kobiety płakały i krzyczały. Wieczorem znów ciszej. Wracamy do mieszkania, a rano z powrotem do bunkru. Trzeciego dnia zrobiło się spokojniej. Niemcy wycofali się. Myśleli, że z łatwością zdobędą i zlikwidują całe getto, a tymczasem jest opór – obrońcy getta strzelają, zabijają. Nie idzie tak łatwo.
Po dwóch dniach Niemcy sprowadzili tanki, artylerię ciężką i znów otwierają ogień. Ukryłyśmy się na strychu, ale zaraz słychać krzyki – to Niemcy i Ukraińcy. Każą opuścić domy, bo będą podpalane. Na strychu już czuć ogień. Uciekamy górą – przechodzimy przez dziury, z jednego domu do drugiego, za nami kolejni ludzie. Czujemy te płomienie, ten ciężki zapach dymu, czarnego dymu. W końcu stajemy, bo to ostatni dom, koniec ulicy, nie ma dokąd iść.
Nagle jeden chłopak mówi, że okna pierwszego piętra wychodzą na pusty plac. Schodzimy, on wyskakuje pierwszy, potem reszta. Chłopcy łapią dziewczęta. Okazuje się, że to teren opustoszałej fabryki pilnowany przez żydowskich policjantów. Pozwalają nam zostać na noc w jednym z pomieszczeń.
O szóstej rano policjanci wyrzucają nas. Wracamy przez getto, a dokoła wszystko się pali, tli – butelki gorące, żarzące się kamienie, jeszcze czerwone od ognia. Skaczemy przez rozżarzone belki. Nie wiemy, dokąd wrócić, dokąd iść. Polska straż ogniowa wskazuje nam kamienicę, którą ugasiła: »Uratowaliśmy ją, bo to jest koło muru i baliśmy się, że ogień przejdzie«. Kamienica ugaszona, ale to już tylko gruzy. Łapiemy tam jakiś pokój, jakieś mieszkanie, żeby być razem. Wychodzimy tylko wieczorem, jak myszy, szukać jedzenia i wody. Wiedzieliśmy, gdzie jest mykwa – stamtąd bierzemy wodę, żeby troszeczkę wypić, obmyć twarz, ręce. Do jedzenia nic, tylko jakieś okruchy.
Po kilku dniach Niemcy otaczają budynek. Wchodzą. Wśród nich mnóstwo Ukraińców. Sprowadzają nas na podwórze, każą oddać wszystko, co mamy. I biorą nas powoli, marszem na Umschlagplatz. I pakują do tych wagonów, wagonów śmierci".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fot. Z. L. Grzywaczewski / z archiwum rodzinnego Macieja Grzywaczewskiego, syna Leszka Grzywaczewskiego / zdjęcie z negatywu: Muzeum POLIN