Miodowy powyborczy miesiąc między zwycięską koalicją Bidziny Iwaniszwilego a przegranym prezydentem Micheilem Saakaszwilim trwał niecałe trzy tygodnie. Ministrowie odchodzącej ekipy uciekają z kraju, nie czekając na zapowiadaną polityczna zemstę, a prezydent rzuca wyzwanie rywalom, stawiając na czele armii kontrowersyjnego generała.
Dotychczas wszystko wyglądało niczym w dojrzałej zachodniej demokracji. Uczciwe wybory, szybkie uznanie porażki przez dotychczasową ekipę, wreszcie spokojny proces przekazywania władzy. Jednak zwycięska koalicja Gruzińskie Marzenie, która w kampanii wyborczej zapowiadała odsunięcie od władzy Saakaszwilego i rozliczenia ostatnich 9 lat, już zaczyna realizować groźby.
Na fali zwycięstwa
Zaczęło się zaraz po zamknięciu urn wyborczych. Tłumy zwolenników Iwaniszwilego otaczały siedziby komisji wyborczych w okręgach, gdzie minimalnie wygrali kandydaci władz. Groźbami próbowano wymusić ponowne "prawidłowe" przeliczenia głosów. Nawet międzynarodowi obserwatorzy przyznawali, że wygląda to na zorganizowaną akcję, której celem jest zwiększenie liczby mandatów w parlamencie, by móc zmienić konstytucję i skrócić rządy Saakaszwilego (jeszcze przez rok).
Nazajutrz po wyborach Iwaniszwili stwierdził, że prezydent powinien podać się do dymisji już teraz.
Wreszcie, na inauguracyjnym posiedzeniu nowego parlamentu, wybrano przewodniczącego i 6 jego zastępców. Spikerem został oczywiście polityk zwycięskiej koalicji, ale sposób, w jaki Gruzińskie Marzenie zachowało się w wyborach wiceprzewodniczących świadczy, że żadnej "politycznej litości" dla przeciwnika nie będzie. Na sześciu zastępców spikera, aż pięciu to deputowani koalicji, tylko jeden opozycji. Mimo że układ sił w parlamencie jest bardziej wyrównany: 85 do 65 mandatów.
Będą rozliczenia
Już po wyborach przyszły minister ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej Aleksi Petriaszwili powiedział, że zanim nastąpi integracja z NATO i UE, Gruzja musi rozwinąć i umocnić swe instytucje demokratyczne oraz "wyplenić korupcję elit" państwowych pozostałą po poprzednich rządach.
Sygnał był jasny: nowa władza przygotowuje sie do rozliczania poprzedników.
Była przewodnicząca parlamentu, niegdyś sojuszniczka Saakaszwilego, potem zagorzały wróg, skompromitowana częstymi wizytami w Moskwie już po wojnie 2008 r., Nino Burżanadze powiedziała rosyjskiej agencji Interfax 12 października, że Saakaszwili i inni urzędnicy popełnili "wielką liczbę zbrodni" i powinni mieć "uczciwy proces" i "trafić do więzienia na długie lata".
Nie czekają na proces
Politycy rządzącej dotychczas ekipy nie czekają na spełnienie zapowiedzi nowej władzy. Kolejni wysocy urzędnicy związani z Saakaszwilim wyjeżdżają z Gruzji.
Z życia publicznego, a być może już także z kraju zniknęli były szef MSW Bacho Achałaja (najbardziej krytykowany przez zwycięską koalicję), który tuż przed wyborami zrezygnował po ujawnieniu skandalu z nagraniami maltretowania więźniów. Nie wiadomo, co dzieje się z jego bratem, byłym wiceministrem obrony Datą Achałają. Prawdopodobnie z kraju wyjechała także b. minister nadzorująca więziennictwo Chatuna Kalmachelidze.
Zaraz po wyborach Gruzję opuścił Givi Targamadze, były szef parlamentarnej komisji obrony i bezpieczeństwa narodowego. Targamadze znalazł się ostatnio w centrum skandalu po emisji przez rosyjską telewizję NTW "filmu dokumentalnego" o rzekomym spisku przeciwko rosyjskim władzom. Gruzin miał rzekomo pośredniczyć w finansowaniu przez Gruzję rosyjskiej opozycji przygotowującej masowe zamieszki.
Zurab Adeiszwili, długoletni i wpływowy minister sprawiedliwości wyjechał do kraju, którego nazwy nie ujawniono. Dmitrij Szaszkin, z pochodzenia Rosjanin, który ostatnio był ministrem obrony, potwierdził na Facebooku, że wyjechał z kraju. "Nie będę zaskoczony, jeśli usłyszycie o mnie w najbliższej przyszłości różne dziwne historie".
11 października doradca Iwaniszwilego Gia Kukaszwili powiedział, że koalicja oceniała sytuację w państwowych kolejach i że zmiana ich kierownictwa jest bardzo prawdopodobna. Nie czekał na to prezes, Irakli Ezugbaja sam zrezygnował. Kierując firmą przez siedem lat, doprowadził ją do rozkwitu. Historia biznesowa tego jednego z największych przedsiębiorstw w Gruzji jest przykładem skutecznej polityki gospodarczej ekipy Saakaszwilego. Sam Ezugbaja zalicza się do młodych i wykształconych na Zachodzie Gruzinów, którz po "rewolucji róż" szeroką ławą weszli na stanowiska w administracji i sektorze publicznym. Gdy przejmował koleje państwowe miał zaledwie 26 lat.
Prezydent zapobiegliwy
Ani prezydent Saakaszwili, ani p.o. premiera Wano Merabiszwili nie komentują nieobecności współpracowników, mimo że część z nich wciąż powinna pełnić obowiązki, dopóki nie zostanie zaprzysiężony nowy rząd.
Co ciekawe, 15 października Saakaszwili wydał dekret, na mocy którego setki wyższych urzędników będą mogły zachować paszporty dyplomatyczne przez rok po opuszczeniu stanowiska. Dekret obejmuje deputowanych, członków Sądu Najwyższego, Sądu Konstytucyjnego, premiera, ministrów rządu, szefa banku centralnego, burmistrza Tbilisi oraz wielu innych urzędników. Sam Saakaszwili i jego żona będą mogli zatrzymać paszporty dyplomatyczne dożywotnio.
Kontratak Miszy
Saakaszwili nie zamierza jednak ustępować i biernie czekać na polityczną zemstę przeciwników. Przeciwnie, próbuje kontratakować i jest gotów do otwartej wojny z rządem. Tak trzeba interpretować niedawną nominację nowego szefa sztabu armii.
Najwyższe wojskowe stanowisko dostał 32-letni generał Giorgi Kandaładze. Kandaładze jest kontrowersyjną postacią. Opozycja zarzucała mu nadużycia, gdy był wiceszefem sztabu armii. Kandaładze zrobił też zadziwiającą karierę - jeszcze cztery lata temu dowodził brygadą, która poniosła najcięższe straty w wojnie z Rosją.
Ta nominacja musi podziałać na koalicję Gruzińskie Marzenie, jak czerwona płachta na byka. Kandaładze jest bliskim współpracownikiem b. ministra obrony i b. szefa MSW Bacho Achałai - numeru 1 na liście polityków odchodzącej ekipy, których rozliczać chce Iwaniszwili. Trudno wyobrazić sobie współpracę generała z nowym ministrem obrony Iraklim Ałasanią.
To pokazuje, jak trudna dla rządu będzie kohabitacja z Saakaszwilim. A temu kadencja kończy się dopiero za rok. Wtedy też zmieni się system rządów z prezydenckiego na parlamentarny. Ale do tej pory w wielu dziedzinach życia państwowego, głównie obronności i polityce zagranicznej, to do Saakaszwilego należy ostatnie słowo.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl