Był komplet publiczności, efektowna oprawa i mnóstwo nerwów. Legia przegrała przy Łazienkowskiej z wrocławskim Sląskiem 0:1, ale obroniła dwubarmkową zaliczkę z pierwszego spotkania. W nagrodę ma szesnasty w historii klubu Puchar Polski.
Wydawało się, że Legia spacerkiem sięgnie po PP - w czwartek we Wrocławiu nie zostawiła rywalom żadnych złudzeń i pewnie zwyciężyła 2:0.
Samobój roku bez konsekwencji
Trener Jan Urban uznał, że zwycięskiego składu się nie zmienia - do bramki wstawił Wojciecha Skabę, do obrony Marko Sulera, a w ataku strzelca dwóch bramek z Wrocławia - doświadczonego i walczącego o nowy kontrakt Marka Saganowskiego.
Losy meczu rozstrzygnęły się już w drugiej minucie. Piłka leciała wysoko w legijnym polu karnym, a obok niej biegł Michał Żewłakow. Doświadczony stoper zachował się jak młody adept sztuki piłkarskiej - zamiast podać do Skaby... przelobował go niczym rasowy napastnik.
Legia opierała ataki tylko na superszybkim Koseckim, a na dobrze ustawionych gości to było za mało. Trener Urban się wściekł - po zaledwie pół godziny zdjął z boiska Janusza Gola. Ten odepchnął rękę szkoleniowca i pewnie po sezonie odejdzie z Łazienkowskiej.
Hat-trick
O jakości pucharu i naszej ligi świadczył przebieg drugiej połowy. Legia dalej grała słabo, ale Śląsk wcale nie kwapił się by to wykorzystać. Wieczór próbowali ratować... kibice. Sektory Legii i Śląska przysłoniły efektowne sektorówki. Goście się nie popisali - na początku drugiej połowy zasypali murawę racami.
Szansę na doprowadzenie do dogrywki miał Piotr Ćwielong - wyszedł sam na sam ze Skabą, piłka uderzyła w poprzeczkę.
Legia dowiozła wynik do końca i z lekkim kacem odebrała puchar. Trzeci z rzędu i już szesnasty w historii. W przyszłym roku podwójnych emocji nie będzie - PZPN już zapowiedział, że wróci do formuły jednego spotkania.
sport.tvn24.pl