Koalicja państw zachodnich wsparta rezolucją ONZ szykuje się do zbrojnego ustanowienia strefy zakazu lotów nad Libią. W powietrzu Muammar Kaddafi nie ma najmniejszej szansy z zachodnim lotnictwem. Jego obrona przeciwlotnicza też ma nikłe szanse powstrzymać napastników. Jednak długotrwałe kontrolowanie libijskiej przestrzeni powietrznej i ochrona cywilów to już o wiele trudniejsze zadanie dla państw Zachodu.
Do ataku na Libię szykuje się powietrzna armada złożona przede wszystkim z samolotów USA, Wielkiej Brytanii i Francji. W jej skład wchodzą nowoczesne myśliwce Typhoon, Tornado, Rafale, Mirage 2000, F-18, F-16 i F-15. Wspierać je będzie flota samolotów rozpoznawczych i kontroli E-3D Sentry i E-2 Hawkeye, oraz latające tankowce.
W USA od wielu dni trwa dyskusja, czy nie należałoby wysłać nad Libię najnowocześniejszych myśliwców F-22 Raptor, aby "przetestować" je w warunkach bojowych. Pentagon nie wypowiedział się jednak do tej pory w tej sprawie.
Symboliczny opór
Naprzeciw tej armady złożonej z najnowocześniejszych samolotów świata, pilotowanych przez świetnie wyszkolonych zawodowców i wspieranych przez dobrze zorganizowany system rozpoznania, Libia nie ma czego przeciwstawić. Lotnictwo Kaddafiego pochodzi z innej epoki.
Na papierze Libia może wystawić do walki około 200 maszyn. Faktycznie według ocen analityków cytowanych przez Reutera i BBC, do lotu zdatnych jest maksymalnie około 40 maszyn. Lotnictwo Libii to mieszanka starych maszyn produkcji radzieckiej i francuskiej. Relatywnie najnowocześniejsze jest około 10 Mirage F1 zakupionych we francji w latach 70-tych. Ponadto do lotu jest zdolnych kilkanaście Migów 21 i 23, oraz Su-22 i 24.
Libijska obrona przeciwlotnicza posiada kilka rodzajów rakiet produkcji radzieckiej. Wszystkie konstrukcyjnie wywodzą się z lat 60 i 70-tych i nie przechodziły modernizacji. Wiele wyrzutni i stacji radarowych na wschodzie kraju trafiło w ręce rebeliantów. Na zdjęciach robionych przez rebeliantów rakiety są w bardzo złym stanie, niektóre nawet zardzewiałe.
Pomimo wieku i słabej obsługi technicznej, libijskie lotnictwo i obrona przeciwlotnicza nie są absolutnie bez szans na zadanie jakichkolwiek strat. Przy odpowiedniej dozie szczęścia i umiejętności nawet stare radzieckie rakiety mogą stanowić zagrożenie dla zachodnich maszyn.
Agresja i co dalej?
Nie ma jednak wątpliwości, że lotnictwo państw interweniujących w niedługim czasie opanuje libijskie niebo i w znacznym stopniu zneutralizuje system obrony przeciwlotniczej. Pozostaje pytanie, czy to rzeczywiście pomoże rebeliantom?
Od początku starć w Libii, często pojawiały się doniesienia o atakach rządowych samolotów, jednak przeważnie bombardowania były niecelne i nie wywierały wielkich strat, poza tymi w morale niedoświadczonych rebeliantów. Prawdziwym zagrożeniem mają być nieliczne sprawne rządowe śmigłowce Mi-24 i Mi-17. Ich wykrycie i zwalczanie na rozległym terytorium Libii to trudne zadanie dla myśliwców, które poruszają się szybko i wysoko, w przeciwieństwie do helikopetrów.
Ponadto największym zagrożeniem są siły lądowe Kaddafiego, a ich atakowanie wymagałoby sprawnego naprowadzania z ziemi, jeśli zachód chce uniknąć strat wśród cywili. Bojówki rebeliantów nie są w stanie wskazywać celów dla lotnictwa, chyba że otrzymają nieoficjalną pomoc.
Jak wykazała wojna w Kosowie i ataki NATO na Serbię, samym lotnictwem, bez skutecznej dyplomacji i działań na ziemi, nie da się wiele wymusić na zdeterminowanych władzach. Pomimo zniszczenia przez siły zachodnie praktycznie wszystkich możliwych celów militarnych i infrastrukturalnych w Serbii, Belgrad ugiął się dopiero po dyskretnych naciskach Moskwy. Podobnie było w Iraku, gdzie po Pustynnej Burzy, ustanowienie strefy zakazu lotów nie odwiodło Saddama Husajna od zgniecenia rebelii Kurdów i Szyitów.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF