Samochód-pułapka z 50 kg ładunków wybuchowych eksplodował przed siedzibą stacji radiowej w stolicy Kolumbii, Bogocie, raniąc co najmniej dziewięć osób. Siła wybuchu była tak wielka, że szyby powybijane zostały w 30 pobliskich budynkach.
Eksplozja wczesnym rankiem na Siódmej Alei uszkodziła dwunastopiętrowy gmach, w którym mieściły się m.in. siedziby radia Caracol oraz hiszpańskiej agencji informacyjnej EFE.
W wyniku eksplozji nikt nie zginął, jednak według różnych źródeł od dziewięciu do 18 osób zostało rannych.
Lewica atakuje?
Szef stołecznej policji, generał Cesar Pinzon, winą o atak obarczył lewicową antyrządową partyzantkę FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii). Dodał, że nie jest jeszcze jasne, czy celem ataku była stacja radiowa, czy też kilka pobliskich banków.
Nie informując, kto stoi za eksplozją, były minister obrony narodowej i obecny prezydent Juan Manuel Santos nazwał wybuch "tchórzowskim atakiem terrorystycznym". Dodał, że według niego atak miał na celu przekazanie "komunikatu".
- Jedynym ich celem jest sianie strachu, ale nie uda im się to - powiedział reporterom Santos w czwartek rano. - Będziemy nadal walczyć z terroryzmem - stwierdził.
Uderzenie w prezydenta
Obejmując urząd, Santos obiecywał, że będzie kontynuował wojnę wypowiedzianą FARC oraz handlarzom kokainy przez jego poprzednika Alvaro Uribe.
Po objęciu w 2002 roku urzędu przez Uribe liczba zamachów i ataków w Bogocie gwałtownie zmalała. Były prezydent osłabił bojówki lewackich rebeliantów, wysyłając do walki z FARC oddziały, które zabiły lub pojmały kilku wysoko postawionych komendantów oraz odzyskały część terenów niegdyś kontrolowanych przez bojowników.
Źródło: PAP