W stolicy Tajlandii Bangkoku padły strzały. Wszystko w czasie, gdy upływa termin ultimatum, jakie rząd dał "czerwonym koszulom" na opuszczenie barykady. Władze zapowiedziały, że po tym terminie całkowicie odetną dostęp do tego terenu. Agencje donoszą, że w powietrze i w kierunku demonstrujących strzelało wojsko i policja. Na oddział intensywnej terapii trafił szef wojskowy "czerwonych koszul".
Reporterzy obecni na miejscu donoszą, że w dzielnicy biznesowej Bangkoku słychać było strzały i głośne eksplozje. Wcześniej na miejsce przyjechały ciężarówki z oddziałem kilkuset żołnierzy, a posterunki wojskowe zostały wzmocnione dodatkowymi pojazdami opancerzonymi. Wojskowi wyłączyli też uliczne latarnie.
Ranny przywódca
Do szpitala na oddział intensywnej terapii trafił też Khattiya Sawasdipol, który sprawował przywództwo wojskowe wśród "czerwonych koszul". Według relacji miejscowych i zagranicznych reporterów Sawasdipol został postrzelony w głowę w momencie, gdy udzielał wywiadu dziennikarzom. W momencie strzału miał odpowiadać na pytanie, czy tajskie wojsko będzie w stanie sforsować barykadę.
Sawasdipol, znany także jako "Czerwony Dowódca", jest wojskowym sił rządowych w stopniu genrała, który został zawieszony przez dowództwo armii. Rząd Tajlandii uważa go za "terrorystę" i oskarża go o udział w atakach, w których rannych zostało ponad sto osób. On sam porównywał się do bohatera filmu "Braveheart" - walczącego o niepodległą Szkocję Williama Wallace'a, w którego wcielił się Mel Gibson. Przywódcy "czerwonych koszul" mówią, że postrzelnie ich przywódcy wojskowego jest zabiegiem taktycznym, który ma ich zdezorganizować.
Jeden zabity
W kilku miejscach na barykadzie doszło do strać "czerwonych koszul" z wojskiem. Protestujący rzucali w ich kierunku kamieniami, wojsko odpowiedziało ogniem. W wyniku dotychczasowych starć zginęła jedna osoba, nie wiadomo dokładnie ile osób jest rannych. Świadkowie relacjonują, że napięcie pomiędzy stronami cały czas rośnie.
Po pojawieniu się nad dzielnicą niezidentyfikowanego samolotu, władze objęły zakazem lotu przestrzeń powietrzną nad Bangkokiem.
Zablokować i zamknąć
Wojskowi już w środę zapowiedzieli blokadę terenu barykady, która zajmuje powierzchnię 3 km kwadratowych ekskluzywnego centrum handlowego i przylegających ulic w biznesowej dzielnicy Bangkoku. Na posterunki miały zostać wysłane wzmocnione siły, które miały całkowicie odciąć "czerwone koszule" od świata zewnętrznego. W ostatniej chwili wycofano się z planowanego wyłączenia prądu i wody, żeby nie uprzykrzać nadmiernie życie mieszkańców dzielnicy.
Władze zapowiadały, że protestujący będą mogli opuszczać teren barykady, natomiast nikt nie będzie mógł do niej dołączyć. Zgodnie z planem blokada miała być rozwiązana do piątku.
Po ogłoszeniu blokady przywódcy "czerwonych koszul" wezwały zwolenników do dołączenia do barykady. - Wzywamy naszych zwolenników, aby przybyli i pomogli nam, ponieważ im więcej ludzi, tym trudniej władzom będzie nas stąd usunąć - apelował jeden z liderów wiecu Nattawat Saikua.
Miesiąc na barykadach
"Czerwone koszule", czyli zwolennicy Zjednoczonego Frontu na rzecz Demokracji przeciwko Dyktaturze, demonstrują w Bangkoku od 14 marca. Domagają się natychmiastowego rozwiązania parlamentu. Są to głównie zwolennicy obalonego w 2006 roku premiera Thaksina Shinawatry, który obiecał wprowadzić reformy na rzecz najuboższych. Twierdzą oni, że obecny rząd uzyskał władzę dzięki "machinacjom" parlamentarnym. Tak określają oni porozumienie zawarte w celu stworzenia większości parlamentarnej.
3 maja premier Abhisit Vejjajiva zaproponował nowe wybory, które miałyby się odbyć 14 listopada. Obie strony nie mogły jednak dojść do porozumienia. Komentatorzy zwracają uwagę, że premier Vejjajiva jest pod ogromną presją, by zakończyć trwające niemal dwa miesiące protesty, w których zginęło już 29 osób a ponad 900 zostało rannych. Niepokoje na ulicach destabilizują też gospodarkę Tajlandii i grożą załamaniem na giełdzie.
Źródło: Reuters, BBC, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Reuters