Możliwą przyczyną katastrofy boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych na wschodniej Ukrainie było uderzenie samolotu przez "dużą liczbę obiektów z zewnątrz" o dużej szybkości - poinformowała holenderska komisja badająca wypadek lotniczy z 17 lipca. Maszyna rozpadła się "na kawałki" jeszcze w powietrzu - wynika ze wstępnych ustaleń komisji. W katastrofie zginęło 298 osób. Zespół śledczych pracujący w Hadze przedstawił właśnie wstępny raport na temat katastrofy, za której przyczynę niemal zgodnie na całym świecie uznaje się zestrzelenie. Holenderski urząd ds. bezpieczeństwa prowadzący śledztwo (OVV) stwierdził, że nie wskaże winnego katastrofy.
"Szkody zaobserwowane w przedniej części kadłuba i kokpitu wskazują na uderzenie z zewnątrz w samolot dużej liczby obiektów o wysokiej energii" - napisano we wnioskach do dokumentu.
"Obiekty o wysokiej energii" uderzyły "z zewnątrz"
"Rodzaj uszkodzeń zaobserwowanych w przedniej części kadłuba i kokpitu nie odpowiadał rodzajowi szkód, jakich można by oczekiwać po katastrofie wynikłej z awarii któregoś z elementów samolotu, jego silników lub systemów. Fakt rozprzestrzenienia szczątków samolotu na bardzo dużym obszarze wskazuje na to, że rozpadł się on jeszcze w powietrzu" - wyjaśniono, dodając jeszcze, że w wyniku uderzenia obiektów w boeinga powstały zniszczenia, "które doprowadziły do utraty jedności strukturalnej statku powietrznego".
W oparciu o pierwsze ustalenia nic nie wskazuje na to, że do katastrofy doszło w wyniku problemów technicznych z maszyną - podkreślono.
Kontakt urwany o 13:20
OVV opublikowało 34-stronicowy raport, szczegółowo analizując historię całego rejsu MH17 od wylotu z Amsterdamu, opisując zadania i działania podejmowane przez kolejne wieże kontroli lotów w krajach znajdujących się na drodze maszyny lecącej do Kuala Lumpur, analizując dane z czarnych skrzynek maszyny, dane meteorologiczne, informacje o samym samolocie. Opisano też wygląd wraku na miejscu katastrofy.
Holenderski urząd stwierdził w dwustronicowym podsumowaniu badań ekspertów, że "samolot był sprawny i nie miał żadnych problemów technicznych" przed wylotem z Amsterdamu. Załoga - w całości malezyjska - "miała odpowiednie uprawnienia, certyfikaty medyczne i znała trasę przelotu". W przekazane przez prorosyjskich separatystów czarne skrzynki "nie ingerowano", nim ich zawartość zbadali eksperci. Komunikacja według rejestratora głosowego działa cały czas sprawnie, a drugie urządzenie rejestrujące działanie wszystkich systemów na pokładzie boeinga nie wykazało "w żadnym momencie problemów technicznych".
Raport OVV stwierdza też, że malezyjski samolot przelatywał przez przestrzeń powietrzną podlegającą kontroli naziemnej załogi w Dniepropietrowsku i tam po raz ostatni usłyszano pilotów. O godz. 13:19:56 sek. załoga rozmawiała ze sobą przez trzy sekundy. Ostatni komunikat radiowy wysłany przez wieżę kontroli lotów w Dniepropietrowsku miał miejsce o godz. 13:20:00 i trwał do 13:22:02 sek. Piloci nie odpowiedzieli na wezwanie.
Chwilę wcześniej, między godz. 13:08, a 13:19 doszło do kontaktu załogi Malaysia Airlines z kontrolerami w rosyjskim Rostowie i ich trasa przelotu została potwierdzona przez Rosjan. Później Rosjanie przestali się kontaktować z załogą, a kontrolerzy z Dniepropietrowska próbowali tego dokonać "kilka razy do godz. 13:35".
Samolot próbowały też wyśledzić wspólnie ukraińskie i rosyjskie służby w obu tych miastach i rozmawiały ze sobą przez radio, pytając o to, jakie mają dane o locie.
Eksperci po przeanalizowaniu danych naziemnych stwierdzają dalej, że po tym, gdy ostatni raz słyszano załogę, o godz. 13:20, "w okolicy znajdowały się trzy inne samoloty, a najbliższy był oddalony o 30 km" od maszyny Malaysia Airlines.
Katastrofa 17 lipca
Boeing linii lotniczych Malaysia Airlines wyleciał 17 lipca z Amsterdamu kilkanaście minut po godzinie 12. Zmierzał do Kuala Lumpur. Na pokładzie było 298 osób - 283 pasażerów i 15 członków załogi.
Około godziny 16. samolot zniknął z radarów. Znajdował się wtedy na wysokości 10 km. 50 km przed wejściem w rosyjską przestrzeń powietrzną zaczął się gwałtownie zniżać. Rozbił się na wschodzie Ukrainy, w okolicach miast Szachtarsk i Torez. Nikt nie przeżył katastrofy. Maszyna rozbiła się na terenie kontrolowanym przez prorosyjskich separatystów.
Od razu pojawiły się oskarżenia dotyczące zestrzelenia samolotu przez jedną ze stron konfliktu. Armia ukraińska i rząd w Kijowie stwierdzili, że w samolot uderzyła rakieta systemu Buk, jaką separatystom wcześniej dostarczyli Rosjanie. Moskwa z kolei twierdzi, że w pobliżu boeinga przelatywał w chwili katastrofy ukraiński myśliwiec Su-25 i to z niego wystrzelono rakietę.
Eksperci NATO i USA dostarczyli Holendrom m.in. zdjęcia satelitarne, na których udało się podobno m.in. prześledzić moment wystrzelenia rakiety i uderzenie w samolot. Nie pokazano jednak twardych dowodów.
"Wystarczająca ilość dowodów"
Tymczasem śledczy z OVV dostali do rąk czarne skrzynki z rąk separatystów dopiero tydzień po katastrofie. Potem wysłali je do Wielkiej Brytanii i tam zostały przebadane w Instytucie Lotnictwa kierowanym przez wojsko w Farnborough.
Równocześnie ekipa kilkunastu ekspertów ruszyła na Ukrainę, by zbadać miejsce katastrofy. Z powodu ciężkich walk w regionie przebywali oni tam zaledwie kilka dni, jak jednak twierdzi OVV - "zebrano wystarczającą ilość dowodów" na to, by sporządzić wstępny raport z miejsca katastrofy.
Śledczy nie zdecydowali o winie którejś ze stron. Ich podstawowym zadaniem było wskazanie tego, jak doszło do katastrofy; czy nastąpiło to "samoistnie", czy maszyna została zestrzelona. Wśród 25 ekspertów zasiadających w komisji są Ukraińcy i Rosjanie.
Autor: adso\mtom / Źródło: tvn24.pl