Okręt-fuszerka. Dekada awarii i napraw

Aktualizacja:
 
USS San Antonio większość czasu swego istnenia spędził w stoczniUS Navy

Duży okręt desantowy USS San Antonio niechlubnie zapisuje się w kartach US Navy. Ta warta 1,4 miliarda dolarów jednostka od niemal 10 lat zmaga się z problemami technicznymi, które praktycznie uniemożliwiły jej wejście do służby. Ostatnie dwa lata bez przerwy stoi w stoczni. Być może gehenna zbliża się ku końcowi. - Zbliżamy się do stanu w jakim powinniśmy być - mówi dowódca okrętu.

USS San Antonio jest prototypową jednostką całej serii składającej się docelowo z 11 okrętów. To jednostki desantowe o wyporności 25 tysięcy ton, zdolne przewozić setki żołnierzy, dziesiątki pojazdów, wyposażone w łodzie desantowe i duże lądowisko dla helikopterów. Mają być podstawą amerykańskich sił desantowych w pierwszej połowie XXI wieku.

Niestety dla Amerykanów, ich nowe okręty trapi seria poważnych problemów. Dotyczy to zwłaszcza prototypowego USS San Antonio, który w stoczni spędził więcej czasu niż na misji. Pozostałe cztery zbudowane dotąd okręty sprawują się lepiej.

Kiepska jakość

Budowę USS San Antonio rozpoczęto w 2000 roku. Do służby okręt miał wejść dwa lata później. Jednak stocznia Avondale w Nowym Orleanie wykazała się tragiczną jakością pracy. Było tak źle, że koncern Northrop Grumman zdecydował się przeholować niewykończony okręt do innej stoczni. Podczas testów pojawiło się tyle usterek i niedoróbek, że jednostka do 2004 roku nie była nawet w stanie sama się poruszać.

Ostatecznie po dwóch latach poprawiania błędów stoczniowców z Nowego Orleanu, USS San Antonio oficjalnie trafił w szeregi US Navy w 2006 roku. Jednak tylko formalnie, bo faktycznie okręt nadal trapiły nieustanne usterki, dotyczące zwłaszcza napędu.

Na pierwszą misję bojową okręt wyszedł dopiero w 2008 roku, sześć lat po planowanym przekazaniu marynarce. Nie oznaczało to jednak końca problemów. Podczas rejsu na Ocean Indyjski okazało się że ponad 300 metrów rur wymaga wymiany, a wszystkie silniki gruntownego serwisowania.

Czarę goryczy przelał wypadek na początku 2009 roku. Podczas przejścia Kanałem Sueskim jeden z silników nagle zaczął niekontrolowanie pracę wstecz. Okręt ledwo uniknął zderzenia z innym statkiem i wpadł na brzeg. Okazało się, ze stoczniowcy zostawili opiłki metalu w napędzie, poważnie go uszkadzając.

Wielka naprawa

Po tym incydencie US Navy zdecydowała się powołać specjalną komisją do zbadania okrętu. Po roku śledztwa ustalono, że okręt zupełnie nie nadaje się do służby.

Poza serią mniejszych niedoróbek jak przeciekające rurociągi, złe spawy, piasek w przewodach olejowych, okazało się, że same silniki i przekładnie redukcyjne ("skrzynia biegów" okrętu) są w ogóle źle zainstalowane w kadłubie.

Pod koniec 2009 roku USS San Antonio ponownie trafił do stoczni na gruntowny remont. Tym razem US Navy bardzo skrupulatnie nadzorowała proces. Naprawy trwały dwa lata. W tym czasie zrezygnowano z współpracy z wieloma firmami, które odpowiadały za budowę i wyposażanie jednostki pierwotnie.

Ostatecznie w połowie maja okręt wyszedł po raz drugi w swych dziejach na próby stoczniowe. Pierwsza faza przebiegła pomyślenie, - Wierzę, że wszystkie poważne problemy zostały naprawione - powiedział komandor Thomas Kait, dowódca USS San Antonio, który od dwóch lat urzędował na ladzie.

Okręt musi przejść jeszcze drugą fazę testów i 10 miesięcy szkolenia załogi. I najwcześniej w 2012 ma wrócić do działań liniowych, dekadę po oficjalnie zakładanym wejściu do służby.

Źródło: Defense News

Źródło zdjęcia głównego: US Navy