Jeszcze nie ucichła poprzednia burza wokół kontrowersyjnego burmistrza Toronto, a już rozpętała się kolejna. We wtorek Rob Ford przyznał się, że palił crack, a już w czwartek musiał przepraszać za ujawnione nagrania, na których groził komuś śmiercią. Ford tłumaczył się, że był... pijany.
W czwartek "The Star" zamieścił na swojej stronie internetowej nagranie, na którym zachowujący się jak pijany mer największego kanadyjskiego miasta, rozmawiając z drugą osobą, przeklina, złorzeczy i grozi komuś śmiercią (imię adresata wyzwisk nie pada), odgraża się, że poderżnie mu gardło i wydłubie oczy. Nagranie - jak podały media - pochodzi z lutego lub marca bieżącego roku.
Wczesnym popołudniem Ford wyszedł ze swojego biura w ratuszu i zwracając się do dziennikarzy, przepraszał za "swoje pomyłki", wyraził zakłopotanie z powodu całej sytuacji i przyznał, że musiał wówczas być bardzo pijany.
Zaczęło się od cracku
Skandal z merem Toronto w roli głównej zaczął się w maju po publikacjach właśnie "The Star", a potem dziennika "The Globe and Mail", które opisały rzekome związki polityka i jego rodziny ze środowiskiem handlarzy narkotyków. W ostatnich dniach afera przybrała gwałtownie na sile, kiedy policja ujawniła, że kłopotliwe dla Forda nagranie - któremu istnieniu on sam zaprzeczał - jednak istnieje. To widziane dotychczas tylko przez dziennikarzy "The Star" i portalu Gawker.com oraz przez policję pierwsze i najsłynniejsze na razie nagranie, na którym Ford jakoby pali crack. Właśnie to nagranie zostało opisane w maju przez "The Star".
W miniony wtorek Ford, który przez miesiące zaprzeczał, by kiedykolwiek palił crack, nagle się przyznał, że jednak takie zdarzenie miało miejsce około roku temu (a więc podczas pełnienia obowiązków mera), gdy był w stanie "upojenia alkoholowego". Mer twierdzi, że nie ustąpi ze stanowiska, że "kocha Toronto i swoją pracę".
Jest trzeci film?
Pokazane w czwartek nagranie to dla policji zupełna nowość. Policja dysponuje owym pierwszym nagraniem, od którego zaczęły się kłopoty mera, i którego upublicznienia domaga się on sam. Obecnie decyzja o udostępnieniu filmu jest w gestii sądu, bo nagranie jest dowodem w sprawie przeciwko - oskarżanemu o wymuszenia - przyjacielowi Forda. Jest także drugie, o którym brak szczegółów. W czwartek telewizja CBC News podała, że istnieje prawdopodobnie także trzeci film.
W czwartek po raz pierwszy głos w sprawie zabrały matka i siostra Forda. W lokalnej torontońskiej telewizji CP24 Diane Ford, matka mera, wystąpiła w jego obronie, jednocześnie przyznając, że jego zachowania nie można zaakceptować i że namawia syna do poszukania pomocy. Jego siostra, Kathy, nie wierzy, iż jest on uzależniony od narkotyków czy od alkoholu. - Wiem o tym, bo sama byłam kiedyś uzależniona - mówiła kobieta w transmitowanej na żywo rozmowie.
"Naród Forda" broni "swojego chłopa"
Tymczasem wśród torontońskich radnych, także wśród dotychczasowych zwolenników Forda, kształtuje się wspólne stanowisko, że mer musi natychmiast zawiesić pełnienie obowiązków. Jak mówił jeden z radnych, możliwe jest nawet, jeśli Ford nie postąpi zgodnie z ich sugestiami, że rada miasta wystąpi do władz prowincji o usunięcie mera ze stanowiska. Rada sama nie może tego zrobić, o ile mer nie jest skazany i osadzony w więzieniu. Sam Ford powtarza, że nie zamierza ustąpić i będzie startować w przyszłorocznych wyborach na następną kadencję.
Paradoksalnie, jak świadczą wyniki badań opinii publicznej, miałby sporą szansę. O ile w zamożniejszych centralnych dzielnicach Toronto, których mieszkańcy mają w dużej części poglądy liberalne i centrolewicowe, konserwatysta Ford przegrałby, to na obrzeżach, zamieszkałych w dużej części przez konserwatywnych imigrantów i osoby o niewysokich zarobkach, mera cały czas popiera tzw. Ford Nation (naród Forda). Psychologowie twierdzą, że "narodu Forda" nie zrażają nawet takie fakty jak upijanie się, doświadczenia z groźnymi narkotykami podczas pełnienia obowiązków, czy niewybredny język, bo uważają włodarza za "swojego chłopa", kogoś, kto popełnia takie same pomyłki jak oni.
Autor: dln/mtom / Źródło: PAP