"Kowbojska" strzelanina. Wszyscy ranni to ofiary policji


Wszystkie osoby ranne od kul pod Empire State Buliding to ofiary policjantów - wynika z pierwszych ustaleń śledczych. Zamachowiec zdołał najprawdopodobniej wystrzelić jedynie pięć pocisków, które zabiły jego współpracownika. Policja odpowiedziała 16 kulami.

Do dramatycznej strzelaniny doszło w piątek około godziny dziewiątej rano czasu lokalnego w Nowym Jorku, u stóp najwyższego budynku miasta, Empire State Buliding. Pierwsze informacje podawane przez amerykańskie media i później nowojorską policję mówiły o napastniku, który strzelał w tłumie ludzi, zabijając jedną osobę i raniąc dziewięć.

Kilka godzin później władze miasta przyznały, że "część" rannych mogła zostać poszkodowana w skutek ognia policjantów. Informacje podawane dobę później idą jeszcze dalej i rzucają cień na umiejętności nowojorskich policjantów.

Niezagojone rany

Dokładny przebieg strzelaniny z piątku rano mógłby stanowić scenę filmu sensacyjnego. Sprawcą był 58 letni Jeffrey Johnson, projektant kobiecych akcesoriów ubraniowych, zwolniony rok temu z firmy Hazan Imports. Mężczyzna zjawił się rano przed budynkiem, w którym mieści się jego była praca, ubrany w garnitur i z pistoletem ukrytym w płóciennej torbie na ramieniu.

Kilka minut po dziewiątej Johnson zatrzymał swojego byłego współpracownika idącego do pracy. Policja odmówiła podania jego danych, ale media powołując się na informatorów w Hazan Imports twierdzą, że był to Steve Ercolino, jeden z kierowników w firmie. Ercolino i Johnson mieli, delikatnie rzecz biorąc, nie przepadać za sobą i przed zwolnieniem tego drugiego często się kłócić oraz wnosić wzajemne skargi na swoje zachowanie do sądu.

Według świadków Johnson po prostu podszedł do byłego współpracownika i z minimalnej odległości strzelił do niego. Kiedy ofiara padła na chodnik, napastnik oddał jeszcze cztery strzały. Ercolino zginął na miejscu. Według wstępnych informacji prokuratury, badania balistyczne wykazały, że już więcej strzałów z broni Johnsona nie padło.

Strzelanina jak z westernu

Po zabiciu swojej ofiary Johnson miał schować broń i szybko oddalić się z miejsca zbrodni. W powstałej panice pozostał prawie niezauważony. Zaczęło go jednak śledzić dwóch robotników z pobliskiej budowy. Kiedy morderca przeszedł około kwartału, znalazł się przed Empire State Building, gdzie wartę trzymało dwóch policjantów. Robotnicy podeszli do funkcjonariuszy i wskazali im Johnsona opowiadając, co przed chwilą widzieli.

Zaalarmowani policjanci ruszyli za mordercą. Kiedy zbliżyli się do niego od tyłu na około dwa metry, Johnson zauważył ich i gwałtownie obrócił się wyjmując jednocześnie broń. Policjanci mieli zareagować szybciej, błyskawicznie otwierając ogień do mordercy. Pierwszy funkcjonariusz oddał łącznie dziewięć strzałów, a drugi siedem. Johnson zginął na miejscu.

W lawinie strzałów policjantów ucierpiał jednak nie tylko ich cel. Dało o sobie znać słabe wyszkolenie strzeleckie nowojorskich policjantów, które w przeszłości już kilka razy stało się obiektem docinków w USA. Spośród 16 strzałów oddanych z dwóch metrów, według prokuratury, jedynie siedem trafiło Johnsona, z czego trzy przeszły na wylot.

Mało celny ogień

Pozostałe pociski siały spustoszenie w okolicy. Łącznie rannych zostało dziewięć osób spośród tłumu spieszącego do pracy w godzinach szczytu. Policja zapewnia, że wszyscy ucierpieli od rykoszetów i odłamków betonu odłupywanych przez policyjne kule.

Kluczową rolę miały odegrać masywne "antyterrorystyczne" betonowe donice stojące przed Empire State Building, które mają zatrzymywać samochody-pułapki, ale okazały się też świetnie odbijać kule.

Z relacji świadków i informacji rodzin rannych wynika, że co najmniej dwóch poszkodowanych zostało jednak trafionych pociskami. Jedna osoba otrzymała postrzał w ramię, a druga w nogę. Sześć osób spośród dziewięciu rannych zostało tego samego dnia wypisanych ze szpitali. Trzy pozostały tam na dłużej.

Zbyt gwałtowna policja?

Wyniki strzelaniny w wykonaniu policji części amerykańskich komentatorów przywodzą na myśl dwie inne głośne strzelaniny z udziałem NYPD (New York Police Departament) z 1999 i 2006 roku.

W pierwszej z nich czterech funkcjonariuszy oddało do młodego nieuzbrojonego imigranta łącznie 41 strzałów. Ten w ciemności wyciągnął z kieszeni portfel, który wydał się być pistoletem, więc policjanci otworzyli ogień. Jeden z nich potknął się i upadł, więc pozostali pomyśleli, że został postrzelony i w emocjach kontynuowali ostrzał.

Podczas drugiej pięciu policjantów po cywilnemu oddało do trzech czarnoskórych mężczyzn łącznie 50 strzałów, zabijając jednego i poważnie raniąc dwóch. Trafili "tylko" 26 razy, z czego jeden z mężczyzn otrzymał 19 postrzałów i przeżył.

Po obu strzelaninach rewidowano trening strzelecki i kodeks postępowania nowojorskiej policji. Wszyscy policjanci zostali w późniejszych procesach uniewinnieni.

Autor: mk / Źródło: Reuters, CNN, tvn24.pl