W trwających od kilku dni w Kirgistanie zamieszkach zginęło już blisko 200 osób. Ogromna jest również liczba uchodźców koczujących w pasie ziemi niczyjej pomiędzy Kirgistanem i Uzbekistanem. W większości to kobiety i dzieci.
Ci, co utknęli, to mieszkający w Kirgistanie Uzbecy. Znaleźli się w ślepym zaułku, gdy rząd Uzbekistanu postanowił w poniedziałek zamknąć swoje granice w obawie przed falą uchodźców.
Według informacji Rady Bezpieczeństwa może być nawet 75 tys. uchodźców. - Uzbeckie władze spodziewają się nawet stu tysięcy - niepokoi się Miroslav Jenca z ONZ.
Obalony prezydent macza palce?
Te tysiące ludzi uciekają przed etniczną przemocą, jaka ogarnęła południe Kirgistanu od czwartku. Nie wiadomo, co stoi za uśpioną przez wiele lat nienawiścią. Zdaniem miejscowych władz, odpowiedzialnym za zamieszki może być ktoś spoza kraju.
- Ta tragedia została zorganizowana zaplanowana i sfinansowana. Ci, którzy za to płacą, będą kontynuować swoją działalność. Wydali już na to miliony dolarów - miota oskarżeniami wicepremier Almazbek Atambajew.
Miejscowi sugerują, że za wybuch etnicznej przemocy miałby odpowiadać były prezydent kraju obalony przed dwoma miesiącami w ulicznej rewolcie, Kurmanbek Bakijew. Zamieszki miałyby zdyskredytować nowe władze i zaniepokoić sąsiadów Kirgistanu. Na przykład Rosję.
W bastionie prezydenta
Walki między Kirgizami i Uzbekami na południu Kirgistanu trwają od czwartku. Tego dnia wybuchły w Oszu, a w sobotę objęły Dżalalabad. Oba miasta i tereny wokół nich uważane są za bastion obalonego w kwietniu prezydenta Bakijewa.
Oficjalny bilans ofiar podany przez kirgiskie ministerstwo zdrowia mówi o 178 zabitych i prawie 1800 rannych.
W poniedziałek media rosyjskie cytowały jednego z liderów mniejszości uzbeckiej, który mówił o 700 zabitych w samym Dżalalabadzie.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, Reuters