Dwie doby po zniknięciu z radarów samolotu AirAsia wciąż go nie widać, a krewni 162 osób znajdujących się na jego pokładzie modlą się o odnalezienie maszyny. Airbus indonezyjskiego przewoźnika prawdopodobnie wpadł do morza i przyczyny katastrofy da się odtworzyć tylko zaglądając do jego czarnych skrzynek. O ile wrak uda się odnaleźć. Technologia przekazywania danych samolotu na żywo już jednak istnieje. Dlaczego linie lotnicze nie chcą jej stosować?
Przy obecnych możliwościach przesyłu i przechowywania danych człowiek jest w stanie zrobić niesłychanie wiele, ma też dostęp do niewiarygodnej liczby informacji. Dlaczego więc nie używa się technologii, która umożliwiałaby obserwowanie "na żywo" stanu samolotów unoszących się w przestworzach?
"Na żywo" z samolotu
Takie pytanie raz już padło w 2009 r., gdy nad Atlantykiem zaginęła maszyna Air France lecąca z Brazylii. Jej czarne skrzynki udało się odnaleźć dopiero po dwóch latach i w końcu wyjaśniono przyczyny katastrofy samolotu.
To pytanie zapewne pojawiło się też po zaginięciu w marcu boeinga linii Malaysia Airlines, o którym żadnych wieści nie ma do dziś. Przez to, że komunikacja lotnicza zdana jest na fale radiowe, wciąż nie udało się zlokalizować pozycji, w której samolot z 239 osobami na pokładzie najprawdopodobniej wpadł do morza lub oceanu. Wiadomo, że samolot leciał jeszcze długo po utracie łączności pilotów z wieżami kontroli lotów.
Tymczasem jedna z kanadyjskich firm - Flyth Aerospace Solutions - już kilka lat temu opracowała system umożliwiający przesyłanie danych z powietrza na ziemię, co pozwala śledzić nie tylko parametry lotu, ale przede wszystkim stan techniczny maszyny. System jest więc działającą w czasie rzeczywistym i dostępną osobom na ziemi "czarną skrzynką" analizującą sytuację na pokładzie.
Można ją konfigurować na wiele sposobów, tak by oprogramowanie informowało o tym, co w szczególności interesuje przewoźników - jednak nikt z wyjątkiem jednej małej linii lotniczej nie korzysta z tego rozwiązania.
Nauka z zaginięcia MH370
Po tym jak 8 marca zniknął z radarów samolot Malaysia Airlines rejsu MH370 i kilku tygodniach nieudanych poszukiwań, regionalny kanadyjski przewoźnik - linie First Air - zdecydował o zamontowaniu systemu przesyłu danych o lotach na pokładzie wszystkich swoich maszyn. Te są więc jedynymi na świecie, które dostarczają ciągle informacje o swoim położeniu i stanie technicznym. Co 5 do 10 minut z pokładu samolotu na ziemię przesyłany jest komunikat dotyczący działania wszystkich elementów elektroniki i hydrauliki na pokładzie.
Dlaczego inne linie nie korzystają z tego rozwiązania? Szef firmy Flyth Aerospace Solutions twierdzi, że w dyskusjach przeważają dwa argumenty. Pierwszy to fakt tego, że lotnictwo stanowi najbezpieczniejszą formę transportu na ziemi. Codziennie z tysięcy lotnisk na całym świecie startują setki samolotów, a rocznie dochodzi do 100-200 katastrof. Zdaniem przeciwników pomysłu instalowanie oprogramowania mija się więc z celem, bo samoloty dolatują do celu. Poza tym ilość danych, jakie przekazywałyby maszyny, byłaby zdaniem części specjalistów tak ogromna, że ich przeanalizowanie - a nawet samo dotarcie do tych odpowiednich (przy założeniu, że dostarczają ich w tym samym momencie setki samolotów krążących na małej w przestrzeni powietrznej) - zabierałoby i tak zbyt dużo czasu.
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze
Zdaniem szefa Flyth Aerospace Solutions - Michaela Boyda - prawdziwym problem tkwi jednak w gabinetach prezesów i zarządów firm lotniczych, które w chorobliwy sposób próbują ciąć wydatki związane z podróżowaniem.
Zamontowanie systemu oferowanego przez Kanadyjczyków to koszt niespełna 100 tys. dolarów. dla każdej maszyny. Firma twierdzi, że jest to niewiele, a poza tym - dzięki stałemu monitorowaniu rejsów - te 100 tys. zwracałoby się bardzo szybko, bo przewoźnicy wiedzieliby na bieżąco, co się dzieje z ich maszynami i ich przeglądy na ziemi mogłyby być krótsze i tańsze. Poza tym - działanie systemu eliminowałoby ewentualne "niespodzianki", gdy np. już na pasach startowych okazuje się, że jakiś z systemów maszyny nie pracuje i lot musi zostać przełożony lub odwołany. Zaoszczędziłoby to kłopotu i liniom lotniczym i pasażerom.
Podejścia szefów linii do tego problemu nie zmieni jednak nic poza odgórną decyzją rządu danego kraju, który zacznie wymagać od przewoźnika płacącego tam podatki zastosowania takiego rodzaju zabezpieczenia - twierdzi szef Flyth Aerospace Solutions.
Autor: adso/kka / Źródło: CNN