Mimo rozejmu na wschodzie Ukrainy wciąż giną ludzie - informują władze Ukrainy i podają kolejne przykłady ataku rosyjskich separatystów. Jedni zbroją się - drudzy próbują odnaleźć się w zgliszczach i na nowo ułożyć życie. To trudne, bo giną nie tylko żołnierze, ale też dzieci. ["Polska i Świat"]
- Pocisk spadł tuż obok nich. Karolina zginęła na miejscu. Nikita żył jeszcze godzinę, bardzo cierpiał - mówi Aleg Szatalow, ojciec. który w wyniku starć na Ukrainie stracił dwójkę dzieci. Umierającemu chłopcu nikt nie mógł pomóc. Pogotowie odmówiło przyjazdu, bo ostrzeliwana wieś znalazła się w samym centrum walk.
Zabrakło stu metrów
Siedmioletnia Karolina i dziesięcioletni Nikita byli na podwórku z babcią, gdy na wieś obok Mariupola zaczęły spadać pociski. Przerażeni, rzucili się do ucieczki. Do domu z bezpieczną piwnicą zabrakło im stu metrów. - Strzelać zaczęła armia ukraińska. Armia rosyjska, separatyści odpowiedzieli ogniem i trafili w wieś. Dla kogo mam walczyć?! Dla kogo umierać ?! Za Ukrainę? U mnie na wsi, to oni zaczęli walkę. Za Rosję? Ich bomby też tu spadały - opowiada zrozpaczony ojciec.
- Nie wiem, kto strzelał. To nie nasza wojna. To nie wojna moich dzieci - dodaje matka Karoliny i Nikity.
Chcą żyć normalnie
- Staramy się o tym nie myśleć. Gramy w piłkę i nie rozmawiamy o tym co się dzieje - mówi Wlad, uczeń 11. klasy w szkole w Mariupolu.
Placówki edukacyjne w oknach mają taśmy, które mają zabezpieczać szyby przed wypadnięciem wskutek eksplozji. Takie prowizoryczne osłony poczynili sami uczniowie. - Przygotowaliśmy piwnicę na wypadek ostrzałów. Mamy ławki, wodę, lekarstwa, czy strzykawki. Gdyby zagrożenie trwało dłużej i nie było prądu każda z klas ma przygotowaną jedną latarkę. To wszystko, co na razie możemy zrobić - mówi Alla Tkaczenko, zastępca dyrektora w jednej ze szkół w Mariupolu.
Autor: PD/kka/kwoj / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24