Po raz kolejny odkryto bomby zapalające na torach kolejowych w Berlinie, żadna z nich nie eksplodowała - poinformowała w czwartek niemiecka policja. Od poniedziałku odnaleziono ponad 20 takich ładunków - podał dziennik "Bild" na stronie internetowej.
Dwa ładunki umieszczone były między stacjami kolejki miejskiej Suedkreuz i Priesterweg. Odkryła je policja i służba ochrony kolei podczas kontroli.
Odkrycie bomb zapalających wywołało chaos komunikacyjny w stolicy Niemiec. Wstrzymano kursy kolejki miejskiej i opóźniono pociągi na trasach łączących Berlin z Hamburgiem i Hanowerem oraz na niektórych trasach regionalnych.
Lewacki terror
Już od poniedziałku pracownicy kolei natrafiają na pozostawione na torach kolejowych w Berlinie butelki z benzyną z zapalnikiem czasowym. Policja uważa, że wszystkie ładunki zostały podłożone w weekend, i że uda się odnaleźć pozostałe zanim wybuchną.
Do prób ataków na kolei przyznała się w internecie skrajnie lewicowa grupa "Hekla", która poprzez "akcje sabotażu" chce zaprotestować przeciwko zaangażowaniu niemieckich wojsk w Afganistanie, sprzedaży niemieckich czołgów do Arabii Saudyjskiej, ale także zbyt stresującej codzienności.
Paraliż na kolei ma zmusić mieszkańców Niemiec do wolniejszego trybu życia - wynika z oświadczenia ekstremistów.
Władze bezsilne
Wśród niemieckich polityków rozgorzała dyskusja na temat zagrożeń związanych z radykalnymi organizacjami lewicowymi. Zdaniem prokuratury istnieje w tej sprawie podejrzenie "antykonstytucyjnej" działalności.
Senator w parlamencie Berlina Ehrhart Koerting (SPD) ostrzega przed przesadzonymi reakcjami. Odrzucił apele o zwiększenie liczebności policji w stolicy.
Zdesperowana Deutsche Bahn (koleje niemieckie - red.) zaoferowała 100 tys. euro nagrody za pomoc w ujęciu sprawców. Władze niemieckich kolei zagroziły też, że od sprawców będą się domagać pokrycia wyrządzonych szkód. - W tym przypadku zaczniemy od kwoty miliona euro - powiedział przedstawiciel DB.
Źródło: PAP