Rozbudowany, skomplikowany i kosztujący ponad sto milionów dolarów rocznie system zapewnienia bezpieczeństwa amerykańskiemu "Atomowemu Fort Knox" jest bardzo dziurawy. Udowodniła to trójka aktywistów, którzy pod koniec lipca bez przeszkód kilka godzin przebywali tuż obok wielkiego składu materiałów przeznaczonych do budowy bomb jądrowych.
Do incydentu na terenie zakładu Y-12 w Oak Ridge doszło pod koniec lipca. Mocno posunięci w latach (najstarsza uczestniczka ma 82-lata) chrześcijańscy pacyfiści bez problemów przeniknęli na teren wielkiej instalacji, którą zbudowano podczas II Wojny Światowej na potrzeby produkcji materiału rozszczepialnego do pierwszej bomby atomowej.
Intruzi przez kilka godzin chodzili, rozwieszali transparenty i mazali hasła na ścianach teoretycznie najpilniej strzeżonego budynku w kompleksie, tak zwanego HEUMF - "Atomowego Fort Knox". W środku spoczywają całe amerykańskie zapasy wysoko wzbogaconego uranu potrzebnego do budowy broni jądrowej.
Zwiedzanie bez przeszkód
"Wycieczka" tria wywołała aferę, co wydaje się oczywiste biorąc pod uwagę deklarowaną super ochronę kompleksu. Na celowniku władz znalazła się prywatna firma WSI Oak Ridge (należąca do giganta na rynku prywatnej ochrony - G4S), która na zlecenie zarządcy całej instalacji zajmowała się zapewnianiem jej bezpieczeństwa. National Nuclear Seciurity Administration (NNSA), organ rządu USA dbający o bezpieczeństwo całej sfery związanej z bronią i energetyką jądrową, rozpoczęła własne śledztwo.
Opublikowane właśnie wstępne wyniki dochodzenia ukazują jak bardzo wybiórcza była ochrona "Atomowego Fort Knox", która rocznie kosztuje podatników 150 milionów dolarów. Aktywiści przedarli się przez trzy płoty zwieńczone drutem kolczastym po prostu je przecinając i uruchamiając przy okazji alarm, który zadziałał jak powinien. Zawiódł jednak kompletnie czynnik ludzki reagujący na sygnał urządzeń.
Leniwa ochrona
Strażnik, który powinien sprawdzić źródło alarmu, w jakiś sposób zdołał przez kilka godzin przegapiać trójkę starszych ludzi chodzących po terenie. Zauważył ich dopiero wtedy, kiedy podeszli do jego samochodu i "poddali się", po zrobieniu wszystkiego co chcieli.
Na dodatek odpowiadając na automatyczny alarm nie wyjął broni, tak jak powinien, oraz nie wysiadł w ogóle z samochodu celem sprawdzenia terenu, tak jak powinien.
Do długiej listy przewinień dopisali się też kolejni strażnicy. Jeden pełniący wartę w HEUNF powinien po uruchomieniu się alarmu wyjść na zewnątrz i osobiście sprawdzić o co chodzi, jednak tego nie zrobił. Na dodatek "przegapił" na monitorach aktywistów przechodzących przed kamerą. Na koniec trzeci strażnik na innym stanowisku po prostu wyłączył alarm, pomimo tego, że nikt w sumie nie wiedział dlaczego się uruchomił.
Inni strażnicy pełniący służbę w głębi HEUMF słyszeli aktywistów walących młotkami w ściany budynku, ale założyli, że to jakieś roboty budowlane.
Spore braki
Przy okazji dochodzenia okazało się, że kamera, która powinna była obserwować fragment ogrodzenia sforsowany przez aktywistów, była zepsuta od sześciu miesięcy. Nie działały też inne elementy systemu alarmowego, a lista niewykonanych napraw ciągnęła się na wiele pozycji.
- Ogólnie natrafiliśmy na niepokojące przykłady inkompetencji - stwierdził główny inspektor NNSA, Gregory Friedman. - Postępowanie członków ochrony było zupełnie niezgodne z powagą sytuacji i istniejącymi przepisami.
Jak zapewnił szef NNSA, Thomsa D'Agostino, strażnicy zaangażowani w incydent zostali już zwolnieni, kamery naprawiono, a patrole i szkolenia stały się częstsze. - To dopiero początek - dodał. Zarządzająca kompleksem firma Babcock & Wilcox Co ma 30 dni na wytłumaczenie się i może stracić kontrakt.
Autor: mk//kdj / Źródło: Reuters, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Babcock & Wilcox Co.