11 września 2011 r. w nowojorskiej Strefie Zero, gdzie 10 lat wcześniej runęły Twin Towers, pojawili się prezydenci Barack Obama i George W. Bush.
W Pentagonie przemawiali wiceprezydent Joe Biden i sekretarz obrony Leon Panetta. Uroczystości odbywały się też koło Shanksville w Pensylwanii, gdzie rozbił się czwarty porwany przez terrorystów samolot.
Krwawy akt terroru, krwawa wojna
Zamach na World Trade Center był pierwszą skuteczną operacją tego typu i pociągnął za sobą więcej ofiar i strat materialnych, niż jakikolwiek inny akt terroru w dotychczasowej historii USA i świata.
Najpierw, o godz. 8.46 (14.46 czasu warszawskiego), Boeing 767 uderzył w północną wieżę World Trade Center. Na jego pokładzie były wraz z porywaczami 92 osoby. Po siedemnastu minutach w południową wieżę trafił drugi Boeing 767, którym leciało 65 osób.
O godz. 9.43 w Waszyngtonie na Pentagon spadł Boeing 757 z 64 osobami na pokładzie. Pół godziny później na polach pod Pittsburghem w Pensylwanii roztrzaskała się kolejna taka maszyna. Zginęły 44 osoby, w tym czwórka terrorystów.
Zamach na oczach świata
Obie wieże WTC - w odstępie dwudziestu trzech minut - runęły na ziemię. Zanim do tego doszło, na górnych piętrach potężnych budowli rozegrał się dramat. Powyżej miejsc, gdzie uderzyły samoloty, zostały uwięzione setki pracowników mieszczących się tam biur. Tylko kilkunastu ocaliło życie, odnajdując w porę schody ewakuacyjne. Wielu spośród tych, którzy stracili już nadzieję, rzucało się z okien w kilkusetmetrową przepaść.
Liczba ofiar zamachów na WTC - łącznie z tymi, którzy zmarli później w wyniku chorób i obrażeń - jest oficjalnie szacowana na 2753. Zwłok niektórych ofiar nie udało się odnaleźć, więc 26 osób uważa się za zaginione.
Chaos w Waszyngtonie
Chaos panował także 300 kilometrów na południe od Nowego Jorku, w Waszyngtonie, po tym jak nadeszły informacje o zamachy w Nowym Jorku i ataku na Pentagon. Media informowały o pożarze, który rzekomo wybuchł w pobliżu Białego Domu, o eksplozji samochodu-pułapki gdzieś koło Departamentu Stanu, a nawet o zaatakowaniu letniej rezydencji szefa państwa w Camp David. Wszystkie te doniesienia szybko zdementowano.
Ewakuacja gmachów rządowych spowodowała w stolicy gigantyczne korki. Wszędzie było pełno urzędników, którzy wyszli z biur. Dopiero po południu ruch się uspokoił, a miasto, z zamkniętymi sklepami i urzędami oraz wyludnionymi ulicami, sprawiało wrażenie wymarłego.
Bohaterowie Lotu 93
Kilkanaście minut po 10 na polach pod Pittsburghem w Pensylwanii roztrzaskał się czwarty porwany przez terrorystów samolot. Zginęły 44 osoby, w tym czwórka terrorystów.
Na chwilę przed katastrofą na pokładzie wybuchła walka między porywaczami a pasażerami próbującymi odbić samolot. Prawdopodobnie tylko dzięki ich odwadze ocalał Biały Dom albo Kapitol - któryś z tych waszyngtońskich gmachów miał być czwartym celem zamachów.
Air Force One w powietrzu
Prezydenta Busha poinformowano o tragedii podczas wizyty w jednej ze szkół na Florydzie. "Najwyraźniej chodzi o zamach terrorystyczny" - oświadczył dwa kwadranse po tym, gdy w WTC uderzył pierwszy samolot.
Gdy telewidzowie z przerażeniem oglądali relację na żywo z miejsc tragedii, władze szybko podjęły stanowcze działania. Zamknęły przestrzeń powietrzną nad USA i wszystkie porty lotnicze. W Waszyngtonie i Nowym Jorku, a także w innych miastach USA zarządziły ewakuację ludzi z gmachów publicznych. Żonę i córkę prezydenta - jak zapewniały władze - przewieziono w "bezpieczne" i trzymane w tajemnicy miejsce. Wiceprezydent Dick Cheney przeniósł się do schronu.
Prezydent Bush podróżował wtedy nad Stanami Zjednoczonymi samolotem Air Force One wyposażonym w doskonałe środki łączności i dowodzenia. Z Florydy poleciał do bazy wojskowej w Luizjanie, a potem do Nebraski. Dopiero wieczorem wrócił do Białego Domu by ogłosić wojnę z terroryzmem.
Narodowa trauma, globalny szok
Pod wieczór 11 września w miastach amerykańskich, a także w wielu krajach w pobliżu ambasad USA poruszeni tragedią ludzie spontanicznie zapalali świeczki i składali kwiaty w hołdzie ofiarom zamachów. W Nowym Jorku czuć było swąd spalonych szczątków WTC. Obłok popiołów i dymu, unoszący się nad miastem, widać było z odległości 50 kilometrów.
Śmiertelnych ofiar wszystkich zamachów było blisko 3 tys.; rannych - ponad dwukrotnie więcej.