Polskie stocznie na wyprzedaży

19 sierpnia 2009
b08d130fa5b67f8247502dfef9187bbbTVN24.pl

Historia pt. "Prywatyzacja Polskich Stoczni" jest jak scenariusz dobrego filmu sensacyjnego. Jest w niej tajemniczy arabski inwestor, są wysoko postawieni politycy, potężne związki zawodowe, gigantyczne pieniądze, zagadkowe listy i napięte terminy. Happy-endu raczej nie będzie - kilka tysięcy pracowników zakładów w Gdyni i Szczecinie, które trafiło na bruk, może już nigdy nie wrócić do pracy przy budowie statków.

Epopeja polskich stoczni rozpoczęła się lata temu, gdy kolejne rządy wspierały zakłady w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie miliardowymi zastrzykami finansowymi. Rzecz skomplikowała się, gdy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Proste dosypywanie państwowych pieniędzy okazało się być wbrew unijnym zasadom przyznawania pomocy publicznej.

Wszelkie takie kroki trzeba uzgadniać z Brukselą - a żaden z rządów tego nie robił. Wkrótce sprawą zajęła się Komisja Europejska, a nad stoczniami zawisło widmo zwrotu miliardów złotych - uzyskanej pomocy i odsetek od niej. To oznaczałoby ich upadek i utratę pracy przez kilkanaście tysięcy stoczniowców i ponad 100 tysięcy osób z firm kooperujących z zakładami. Rząd postanowił więc negocjować.