Premium

Walka o prąd i ciepło w Kijowie. Niektórzy całymi dniami siedzą po ciemku i obserwują rozświetlone okna sąsiadów

Na miasto spadają rakiety, które w zimie mają pozbawić ludzi elektryczności, wody, ogrzewania i środków łączności. Mer Kijowa ostrzega, że może dojść do "apokalipsy" i ewakuacji mieszkańców. Oni natomiast przemierzają ciemne ulice z latarkami w rękach i na głowach i przekonują, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Udawanie normalności pomaga im wytrwać.

Zasiedzieliśmy się z dwoma kolegami w piątkowy wieczór w knajpce w Kijowie, na Podolu. Było niemal jak przed wojną. Ogrzewanie ustawione tylko na minimum, ale w grubym swetrze można wyobrazić sobie, że się nie marznie. Światło zapewniało kilka ledowych lampek, lecz półmrok można przecież uznać za nastrojowe oświetlenie, a nie skutek ataków rakietowych na miasto. Taki komfort zapewniał buczący agregat prądu, w który zainwestowali właściciele lokalu. Bez niego byłoby tak zimno i ciemno jak w barze, z którego wcześniej uciekliśmy. Tam nawet w czapce i kurtce nie można było sobie wyobrazić, że jest choć trochę ciepło.

Spojrzeliśmy na zegarki. Było źle. Do godziny policyjnej, która w Kijowie zaczyna się o 23, zostało 45 minut. Wybiegliśmy na kompletnie ciemną ulicę, żeby złapać taksówkę. Zamówienie jej przez telefon lub internet nie wchodziło w grę. W Kijowie, gdy wyłączają prąd, często znika też zasięg telefonii komórkowej. Zostawało tylko machanie latarkami, które teraz nosi przy sobie każdy rozsądny mieszkaniec miasta.

Wreszcie zatrzymał się nasz potencjalny wybawiciel, jednak to jeszcze nie gwarantowało nam ratunku. - O tej porze chcecie, żebym was rozwiózł w kilka różnych punktów miasta? Chyba oszaleliście. Przecież ja też muszę jeszcze zdążyć dojechać do domu przed godziną policyjną - tłumaczył.

W Kijowie po atakach na infrastrukturę często brakuje prąduYevhenii Zavhorodnii/Global Images Ukraine via Getty Images

My już jednak siedzieliśmy w jego samochodzie i nie mieliśmy ochoty z niego wychodzić. Kierowca popatrzył tylko na nasze zbolałe miny i ruszył w szalony rajd po kijowskich oblodzonych ulicach. Spojrzałem na prędkościomierz - wskazówka momentami przekraczała 100 kilometrów na godzinę. Kijów, spowity w zupełnych ciemnościach i wyglądający jak wymarły, robił wrażenie miasta wstrzymującego oddech i przygotowującego się do kolejnego dnia, który znów może przynieść nieszczęścia i problemy.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam