Premium

"Musimy mówić o sponiewieranych ciałach, o bólu, nienarodzonych dzieciach i niespełnionych miłościach"

Zdjęcie: Oskar Szramka

Od dziecka mówiłam, że muszę sobie "przestryknąć kości". Patrząc wstecz, dostrzegam najróżniejsze sygnały, które powinny wzbudzić czujność, ale wtedy byłam przekonana, że po prostu mam pecha - wspomina Tatiana Okupnik, u której dwa lata temu zdiagnozowano zespół Ehlersa-Danlosa. Artystka, żona i mama dwójki dzieci przyznaje, że razem z wiedzą przyszła ulga. - Wcześniej nie wiedziałam, że jestem chora i moja choroba powoduje, między innymi chroniczne zmęczenie. To są pierdółki, które składają się na całość, ale niezdiagnozowane powodują, że człowiek jest zdezorientowany - podkreśla wokalistka, powracająca na scenę po siedmiu latach przerwy.

- Do lekarza przychodzi człowiek, który wygląda dość dobrze. Wyniki badań nie wykazują nieprawidłowości. Lekarz, który nie miał wcześniej do czynienia z tą chorobą, zaczyna podejrzewać, że pacjent jest hipochondrykiem, cierpi na depresję albo że objawy są psychosomatyczne - opowiada Tatiana Okupnik o swoich doświadczeniach związanych z diagnozowaniem choroby genetycznej, jaką jest zespół Ehlersa-Danlosa.

Artystka posiadająca jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w polskiej muzyce oraz niezwykłą charyzmę, na początku lat dwutysięcznych stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych wokalistek w kraju. Wokalistka zdobyła serca publiczności i uznanie krytyków, a po odejściu z grupy Blue Cafe w 2005 roku konsekwentnie kontynuowała karierę solowo. Jednak rok po wydaniu swojego trzeciego albumu, pod tytułem "Blizna" - zniknęła z przestrzeni publicznej.

- EDS różnie reaguje na ciążę, bo może się nic nie zmienić, może on być w regresie albo objawy mogą się nasilać, i tak było w moim przypadku - przyznaje Tatiana Okupnik. - Przed urodzeniem dzieci muzyka była ze mną wszędzie, a po tym, jak zostałam mamą - w domu zapanowała cisza. Nie miałam na to miejsca, drażniły mnie dźwięki - wspomina.

Cisza i problemy zdrowotne zdominowały jej życie na kilka lat, aż przyszła pandemia, która zastała artystkę i jej rodzinę w Stanach Zjednoczonych, gdzie dźwięki odnalazły ją na nowo i pozwoliły na to, aby - jak mówi - "wybiegła po siebie". 24 kwietnia 2020 roku po raz pierwszy nagrała swoje, bardzo osobiste przemyślenia, nie tylko na temat choroby, ale również te związane z ciążą, macierzyństwem i towarzyszącą im depresją, a film opublikowała w swoich mediach społecznościowych z podpisem "Coś pstryknęło". Dwa lata później, w sierpniu tego roku wydała swój pierwszy po siedmiu latach singiel, pod tytułem "Mama idzie w długą", który zapowiada jej najnowsze wydawnictwo muzyczne.

- Musimy mówić o swoich doświadczeniach na głos, również o tych mrocznych: sponiewieranych ciałach, o bólu, który dławi gardła, o nienarodzonych dzieciach i niespełnionych miłościach - tłumaczy wokalistka w rozmowie z Esterą Prugar. Dodaje, że każda z historii jest inna. - Musimy o tym mówić, żeby dziewczyny, które będą przez te same rzeczy przechodzić w przyszłości, nigdy nie musiały czuć się samotne - podkreśla.

Estera Prugar: co znaczy to, że "mama idzie w długą"?

Tatiana Okupnik: Dla mnie ta piosenka jest właśnie powrotem do muzyki, bo przez kilka lat to był element układanki, którego mi brakowało, ale nie byłam na niego gotowa. Przed urodzeniem dzieci muzyka była ze mną wszędzie, a po tym, jak zostałam mamą - w domu zapanowała cisza. Nie miałam na to miejsca, drażniły mnie dźwięki.

Niektórzy znajomi sugerowali, że może powinnam napisać kołysanki dla dzieci, ale nie mogłam, bo to nie byłam ja. Później były inne propozycje, a ja zawsze odpowiadałam: "dajcie mi święty spokój". W ogóle nie miałam weny. Dopiero po latach, już po diagnozie i po operacji, kiedy udało się zaleczyć moje komplikacje poporodowe, gdy w końcu zajęłam się sobą, po jakimś czasie, oglądając jakiś amerykański program, w którym ktoś zaśpiewał jakąś piosenkę, ale nawet nie pamiętam jaką, nagle poczułam ciarki. Wtedy wiedziałam, że to wraca. Następnego dnia włączyłam muzykę, a kiedy dzieci spały, słuchałam różnych piosenek. I chyba dwa albo trzy lata później wybiegłam po siebie.

Jak to jest "wybiec po siebie"?

Było tak, że pandemia uwięziła naszą rodzinę w Stanach, gdzie mieliśmy pojechać na pięć dni do znajomych. Mieszkaliśmy na osiedlu górskich domków, których jest około 50, a w tamtym okresie zajęte były chyba tylko trzy, więc w tamtej chwili była to idealna sytuacja, ponieważ z nikim się nawet nie mijaliśmy, a dokoła nas były góry, zwierzęta i piękne lasy. Oczywiście bywało stresująco, bo zdarzały się tygodnie, kiedy w sklepach nie było dosłownie niczego, więc trzeba było szukać jedzenia, ale kiedy ta sytuacja została opanowana, któregoś dnia postanowiłam pobiegać. Śmieszne jest to, że przed moim wyjściem, kiedy zakładałam buty, mąż zapytał, co robię, bo nie jestem szczególnie biegającą osobą, więc był zdziwiony, a ja - jak gdyby nigdy nic - odpowiedziałam, że idę pobiegać, założyłam słuchawki i wyszłam. Przez cały ten czas słuchałam muzyki i po prostu czułam, że muszę rozruszać ciało. Oczywiście niedługo potem zaliczyłam kontuzję, ale przez kilka dni się udawało.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam