Premium

Życie po stracie istnieje. "Kiedy pracuję z osobami w żałobie, rozmowy najczęściej krążą wokół miłości"

Zdjęcie: Getty Images

Większość osób w pewnym momencie zaczyna odczuwać lęk, że zapomni, jak brzmiał głos osoby, która odeszła, że zatrze się jej wygląd. Boją się drugiej straty. Tego, że najpierw ktoś zmarł fizycznie, a potem zniknie ze wspomnień - opowiada w rozmowie z Katarzyną Gozdawa-Litwińską założycielka Instytutu Dobrej Śmierci Anja Franczak.

MAGAZYN O ŚMIERCI. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA >>>

Anja Franczak jest pierwszą w Polsce licencjonowaną towarzyszką w żałobie. Osobista strata uświadomiła jej, jak bardzo brakuje wiedzy i profesjonalnego wsparcia osób, które doświadczyły straty. Dziś prowadzi nie tylko indywidualne spotkania, ale też założyła i rozwija Instytut Dobrej Śmierci - przestrzeń dialogu o śmierci, a zarazem platformę profesjonalnej edukacji.

O tym, jak towarzyszyć w tym trudnym momencie życia i jak postrzeganie żałoby zmieniło się na przestrzeni lat, opowiedziała w rozmowie z Magazynem TVN24.

Katarzyna Gozdawa-Litwińska: Jak to się stało, że została pani towarzyszką w żałobie?

Anja Franczak: W Polsce taki zawód formalnie nie istnieje, natomiast w Niemczech, gdzie się szkoliłam, funkcjonuje od wielu lat. Trzy lata temu, kiedy byłam w trakcie kursu, myślałam, że będę pracować właśnie tam. Zatrudnię się w hospicjum albo w domu pogrzebowym. Ale jeszcze w trakcie szkolenia zaczęli się do mnie odzywać ludzie, którzy gdzieś usłyszeli, że jest ktoś, kto wspiera osoby w stracie. Wówczas w ogóle nie byłam gotowa, ale odebrałam to jako sygnał, że jest taka potrzeba. Wtedy stwierdziłam, że może spróbuję stworzyć ten zawód dla siebie w Polsce.

Panią pchnęła do tego osobista strata?

Tak, do uczenia się. Początek mojej drogi to była osobista strata. Znalazłam się wtedy w takiej sytuacji, że w ogóle nie wiedziałam, dokąd pójść, z kim mam porozmawiać, kto mi może wytłumaczyć, co się ze mną dzieje. Zadawałam sobie pytanie: czy powinnam iść na terapię? Ale nie miałam poczucia, że to jest jakiś rodzaj zaburzenia, tylko że doświadczam straty.

Straciła pani dziecko, jeszcze zanim ono przyszło na świat. Dowiedziała się pani o tym w zasadzie z SMS-a od lekarki. Potem w kolejnych miejscach - szpitalu, poradniach - pani cierpienie, ale też zagubienie, nie znalazły zrozumienia. Czuła pani, że jest sama?

Moje doświadczenie żałoby uświadomiło mi, że mamy ogromny problem kulturowy. Mimo że miałam fajnych przyjaciół, kochającą rodzinę, to nie czułam tego wsparcia. Wszyscy byli przerażeni i to przerażenie, niepewność, przetworzyły się w milczenie, uciekanie od tematu. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że wszyscy mieli dobrą wolę, ale towarzyszyła temu ogromna bezradność, która wynikała z braku wiedzy. To mi uświadomiło, że żałoba nie jest tylko tematem prywatnym, ale ma też wymiar społeczny i tu jest ogromny problem. Poronienie dotyczy co czwartej kobiety. Przez to, że tak mało się o tym mówi, większość kobiet nie wie, że to jest taki częsty przypadek, i wiele z nich obwinia za to siebie. Gdybyśmy mówili o tym bardziej otwarcie, bylibyśmy w stanie lepiej się wspierać zamiast trwać w milczeniu.

Strata najbliższej osoby to ogromna tragedia, wielu ludzi pewnie nie wyobraża sobie dalszego życia. Pani historia dowodzi, że można sobie poukładać życie na nowo.

Oczywiście, że tak. Przez to, że tak rzadko poruszamy te tematy, większość ludzi może nie zdawać sobie sprawy, ile osób żyje z podobnym ciężarem. Oczywiście, to nie jest tak, że się o tym zapomina, ale w tym procesie chodzi o to, żeby dołączyć to doświadczenie do historii naszego życia. W pewnym momencie takie zdarzenie zajmuje całą przestrzeń, ale później zaczyna się tworzyć miejsce na całą resztę. Znowu pojawiają się radość, lekkość, szczęście, wygłupy.

Pani też ostatecznie znalazła wsparcie?

Moja koleżanka z Niemiec była w podobnej sytuacji, spotkałyśmy się, wymieniłyśmy doświadczeniami i ona wtedy powiedziała: "na szczęście ja miałam towarzyszkę w żałobie, która mi pomogła". Nie wiedziałam wtedy, o czym ona mówi. To był pierwszy moment, kiedy dowiedziałam się, jakie formy wsparcia istnieją w innych krajach. I wtedy zaczęłam szukać, trafiłam na takie zawody, jak grief counselor, czyli towarzysz w żałobie, albo death doula - osoba, która odprowadza ludzi. Miałam wrażenie, że otwiera się przede mną jakiś nieznany horyzont. Zaczęłam się tym interesować i w pewnym momencie postanowiłam się szkolić w tym kierunku.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam