Za wieloma wyrażeniami opisującymi seksualność kryje się lęk, wstyd, niewiedza i uprzedzenia. Dlatego eksperci i ekspertki proponują małą rewolucję w tym zakresie. Czas pożegnać się z quasi-biblijnymi określeniami czy zwrotami jak "utrata dziewictwa" lub "tam na dole". Nadchodzi nowe.
Płcenie, łechtaczenie, chudziny, małorozkosz, wnetszczytliwości. Już samo przeczytanie tych wyrażeń sprawia trudność. Człowiek, który chciał je wprowadzić do języka polskiego, nie miał jednak zamiaru niczego komplikować. Wręcz odwrotnie. Seksuolog (czy jak się wtedy mówiło "lekarz-płciownik") Stanisław Kurkiewicz stworzył w 1913 roku "Słownik płciowy". Zaprezentował w nim swoje wersje łacińskich lub wulgarnych określeń odnoszących się do seksu i seksualności. W przedmowie pisał: "Chętniej szukalibyście rady lekarskiej, czy dla siebie, czy dla drogich wam osób (…), gdybyście mieli pod ręką wyraz i wyrażenia dla tych spraw jasne, a łagodnie brzmiące, a więc możliwe do używania z osobami światłemi i ułożonemi".
Kurkiewicz był przekonany, że ukute przez niego nazwy zmniejszą wstyd towarzyszący rozmowom o intymności i ułatwią mu porozumiewanie się z osobami odwiedzającymi jego krakowski gabinet. Jak można się domyślać, ta misja pioniera polskiej seksuologii zakończyła się fiaskiem.
Chociaż minęło ponad sto lat i rozwojowo, kulturowo czy technologicznie jesteśmy w zupełnie innym miejscu, to jednak pruderia ma się dobrze. Stwierdzenie, że "seks się uprawia, a nie o nim mówi", cieszy się niesłabnącą popularnością. To skutkuje nie tylko nieumiejętnością dyskusji na ten temat, ale i myleniem pojęć czy używaniem wykluczającego, dyskryminującego języka. Niczym Kurkiewicz, chociaż z większym wyczuciem, współczesne seksuolożki, lekarze, językoznawczynie starają się zmieniać to, jak wyrażamy się o ciałach i seksualności.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam