Medycy ze Śląska po 14 dniach oczekiwania na kwarantannie na telefon z sanepidu robili sobie testy na własną rękę, a jeden pracował nieprzerwanie, bo stacja sanitarno-epidemiologiczna o nim zapomniała - ustalił tvn24.pl. - Zdarzają się błędy, bo to jest front, wojna - tłumaczy rzecznik GIS.
Czwartek, 16 kwietnia, Tarnowskie Góry. Ratownik medyczny Adam Bednarczyk kręci się nerwowo na podjeździe niewielkiego domku z telefonem w ręku. Czeka na informację o wyniku testu na koronawirusa. To jego siedemnasty dzień kwarantanny. Wyniku wciąż nie ma.
"Zobaczyć córkę"
- Chciałbym być pewny, że nie mam tego świństwa. Czekam na maila z wynikiem testu, bo w końcu chciałbym zobaczyć córkę, której nie widziałem 18 dni. Żona, która jest z nią sama w domu, pada ze zmęczenia – mówi Bednarczyk.
Ratownik ma 34 lata i pracuje w pogotowiu w Tarnowskich Górach. Trafił na kwarantannę, bo pacjent, którego zabrał karetką, był zakażony koronawirusem. By nie narażać rodziny, Bednarczyk przeniósł się do lekarza z zespołu, też odbywającego kwarantannę. To Wiesław Niewiadomski - już na emeryturze, w pogotowiu dorabia do skromnego świadczenia. Ma 41 lat stażu. Należy do grupy ryzyka, ma 67 lat. Ale nie jest najstarszym lekarzem w tej placówce, gdzie kilku medyków dobiega siedemdziesiątki.
Na kwarantannę obaj medycy trafiają przez jednego pacjenta.
Koronawirus wykryty przypadkiem
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam