Premium

"Najtrudniej jest tym, którzy są rodzicami. Oni pękają najczęściej"

Zdjęcie: DWOT

- Młody chłopak chodził od domu do domu, podkreślał, że jest chrześcijaninem i że chce się tylko ogrzać. Nikt go nie wpuścił. Najpierw byliśmy zaskoczeni. Ale im dłużej rozmawialiśmy, tym lepiej rozumieliśmy, dlaczego się tak stało - mówi dr hab. Przemysław Sadura, socjolog, który wraz z dr Sylwią Urbańską prowadził badania na granicy polsko-białoruskiej.

Od 3 września na mocy decyzji prezydenta Andrzeja Dudy w pasie przygranicznym z Białorusią obowiązuje stan wyjątkowy. Obejmuje on część województw podlaskiego i lubelskiego. Dziennikarze nie mogą wjeżdżać do strefy, co znacznie utrudnia nam relacjonowanie wydarzeń na granicy oraz weryfikowanie prawdziwości przebiegu zdarzeń.

Do strefy, w której obowiązuje stan wyjątkowy, nadal mogą jednak wjeżdżać badacze.

Z tej możliwości dwukrotnie (na początku września oraz na przełomie października i listopada) skorzystali socjologowie z Uniwersytetu Warszawskiego: dr hab. Przemysław Sadura oraz dr Sylwia Urbańska. Swoje obserwacje opublikowali w dwóch reportażach badawczych w "Krytyce Politycznej".

Krótko po tej publikacji rozmawiamy z Przemysławem Sadurą o tym, co widzieli badacze, a czego nie mogą zobaczyć dziennikarze.

Justyna Suchecka: Skąd wziął się pomysł, by pojechać na granicę polsko-białoruską?

Przemysław Sadura: Zaczęliśmy o tym rozmawiać jeszcze w czasie wakacji, gdy w mediach mówiło się głównie o sytuacji w okolicach Usnarza. Pomyśleliśmy, że warto byłoby zrobić badania na granicy, bo interesuje nas socjologia interwencyjna, socjologia szybkiego reagowania. Bez pisania wniosków o grant na badania, czekania miesiącami, aż ktoś te wnioski przeczyta, zaakceptuje, a potem jeszcze czekania miesiącami na publikację.

To, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy, wymaga innej perspektywy. Działań tu i teraz.

Obóz migrantów w okolicy Kuźnicy, po stronie białoruskiejDWOT

Dlatego zdecydowaliście się na reportaż badawczy?

Pracujemy nad książką i artykułami naukowymi, ale chcieliśmy zgodnie z ideą socjologii publicznej wyjść poza ramy uniwersytetu w celu zaangażowania się w dialog z szerszą publicznością. Jeśli chodzi o sposób pracy w terenie, to zainspirowała nas Arlie Russell Hochschild, która w podobny sposób robiła badania wyborców Tea Party, czyli radykalnej amerykańskiej prawicy. Wyszła ze swojego bąbla, opuściła bezpieczną Kalifornię i pojechała do nich z nastawieniem, że jedzie przekroczyć pewien mur empatii. Zobaczyć tych ludzi takimi, jakimi są, porozmawiać z nimi.

Gdy postanowiliśmy z Sylwią, która robiła już wcześniej badania etnograficzne na Podlasiu, że jedziemy, akurat wprowadzili stan wyjątkowy. Ta decyzja trochę nas zaskoczyła.

Nagle się okazało, że jako badacze jesteście jednymi z nielicznych, którzy mogą tam wjechać.

To dość absurdalna sytuacja. Media powinny mieć dostęp do granicy. Brak jawności to brak demokracji. Dotąd to prawo szanowano. Legitymacja prasowa, którą dysponowałem jako publicysta, w przeszłości wielokrotnie ułatwiała mi pracę w Polsce i za granicą. Jeśli robisz badania w czasie demonstracji czy zamieszek, łatwiej pokazać legitymację prasową niż tłumaczyć, że jesteś socjologiem. Tym razem jest inaczej.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam