Nowe słowa. Nowe produkty. Nowe zawody. Nowe zjawiska. I oczywiście nowe choroby. Pandemia niszczy, osłabia, zabija – ale też zmusza do tworzenia. Co z tego zostanie?
Na początku było słowo. Zrazu niegroźne. I wcale nie nowe.
Koronawirusy istnieją od lat. Lecz dopiero zidentyfikowany w chińskim Wuhanie koronawirus SARS-CoV-2 spowodował, że słowo to rozlało się na cały świat – w ślad za patogenem. Zaś w warstwie językowej doprowadziło do powstania całej koronamowy, poprzez którą zaczęliśmy opisywać koronarzeczywistość, w jakiej się znaleźliśmy. Były więc: koronachaos, koronaferie, koronalekcje, koronaselfie, koronazoomy (ale i koronaparty), koronawakacje, koronaobligacje, a także koronakryzys, koronaprzekręt czy koronawybory. Kto nie wierzy, jak bardzo niebezpieczny jest nowy patogen, jest koronasceptykiem i wyśmiewa koronaściemę. Jego przeciwieństwem jest koronaświrus.
- W przypadku tych słów został zastosowany wygodny twór słowotwórczy, czyli dodana cząstka "korona-", choć gdyby trzymać się ściśle reguł polskiego słowotwórstwa, powinniśmy mówić "koronowirus" – zauważa dr hab. Marek Łaziński, językoznawca, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. I dodaje: - Ponieważ polszczyzna nie przepada za złożeniami, te słowa zwracają naszą uwagę. Są ciekawe dla ucha, ale właśnie dlatego mają niewielkie szanse na wejście do głównego trzonu języka.
Które słowa przetrwają
Szybko pojawiło się nowe słowo, niosące szerszy przekaz, powstałe od nazwy choroby COVID-19. Po roku pandemii słowa "covid" używamy chyba częściej niż "koronawirus". Powstał przymiotnik "covidowy", który jest bardzo pojemny znaczeniowo. Mamy więc oddział covidowy, szpital covidowy, pacjentów covidowych, zgony covidowe.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam