Południowi sąsiedzi Polski stoją przed wyborem, który może wyznaczyć nową dynamikę na czeskiej scenie politycznej. Emerytowany wojskowy rywalizuje z miliarderem i zarazem byłym premierem o najwyższy urząd w państwie, a Czesi z zainteresowaniem śledzą kampanię wyborczą pełną kłamstw, oskarżeń i bezpardonowej walki. Tylko czy jest się o co bić?
Styczniowe wybory prezydenckie są dopiero trzecią bezpośrednią elekcją głowy państwa. Do 2013 roku prezydenta wyłaniał parlament. Dzięki nowelizacji prawa Czesi dostali możliwość samodzielnego wskazania prezydenta. I chociaż konstytucyjnie rola głowy państwa jest wyraźnie ograniczona, to nie brakuje pretendentów do ubiegania się o ten urząd, a personalne spory przykuwają uwagę mediów oraz samych Czechów, którzy o wiele chętniej głosują w wyborach prezydenckich niż w parlamentarnych. Dowodem jest rekordowa frekwencja podczas pierwszej tury trwających wyborów. Przy urnach stawiło się aż 68 procent uprawnionych go głosowania.
Czeski strażnik żyrandola
W Polsce każda kolejna elekcja prezydencka wywołuje dyskusję o kompetencjach głowy państwa. Kandydaci prezentują własne programy, na wyborczych konwencjach szumnie ogłaszają recepty, które mają rozwiązać społeczne bolączki i przedstawiają swoją wizję kraju. Przychodzi jednak dzień, w którym zderzają się z jednym, ale kluczowym pytaniem: jak chce pan/pani tego dokonać, skoro prezydent posiada ograniczone kompetencje w systemie prawnym?
Tak właśnie ukuto na przestrzeni lat pojęcie "strażnika żyrandola". Służy ono za polityczny obuch od lat i ma sprowadzać funkcję prezydenta do biernego obserwatora życia politycznego spod kryształowych żyrandoli w pałacu na Krakowskim Przedmieściu i Belwederze.
Polski prezydent "niewiele może", czeski - jeszcze mniej.
Konstytucja wskazuje na kilka podstawowych kompetencji, takich jak mianowanie premiera i ministrów czy powoływanie członków Rady Bankowej (czeskiego odpowiednika Rady Polityki Pieniężnej), prezesa i wiceprezesów Trybunału Konstytucyjnego oraz szefa Urzędu Kontroli. Reszta uprawnień jest już w pełni reprezentacyjna bądź symboliczna. Co prawda czeska głowa państwa ma możliwość wetowania ustaw, ale prezydencki sprzeciw łatwo obalić. Wystarczy do tego zwykła większość parlamentarna. W Polsce zaś potrzeba aż 3/5 głosów w Sejmie, co oznacza 276 posłów przy pełnej frekwencji. Dotychczas żaden rząd w Polsce nie dysponował takim zapleczem w parlamencie.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam