Pomimo zarzutów, że regulacja może zagrozić wolności słowa, niemiecki Bundesrat zdecydował się uchwalić nowe prawo. Tym samym portale społecznościowe mogą być ukarane grzywną w wysokości 50 milionów euro, jeżeli nie będą niezwłocznie usuwać ze swoich stron wypowiedzi należących do tak zwanej mowy nienawiści.
W odpowiedzi na krytykę, rząd w Niemczech i tak zdecydował się złagodzić projekt ustawy i zrezygnował z nałożenia obowiązku na firmy, które oferują usługi poczty elektronicznej czy typu messenger - informuje agencja Reutersa.
Blokada treści
Niemieckie prawo daje social mediom na usunięcie albo blokadę treści, które w sposób oczywisty naruszają prawo, 24 godziny oraz 7 dni na interwencję w sprawach, których zawartość kryminalna nie jest aż tak pewna. Dodatkowo, osobę, która zgłosiła naruszenie muszą w ciągu tego czasu poinformować o sposobie załatwienia problemu.
Jeżeli portale nie uczynią zadość procedurze, może zostać nałożone na nie kara sięgająca nawet 50 mln euro, podczas gdy właściciel takiej strony będzie mógł zostać ukarany grzywną aż do 5 mln euro.
Jednak, jak informuje Reuters, grzywna nie będzie nakładana po pierwszym incydencie. Przed karą nie uchronią się na pewno te firmy, które regularnie będą uchylały się od obowiązków.
Zdaniem Heiko Maasa, niemieckiego ministra sprawiedliwości, regulacja ukróci "prawo dżungli", które w internecie funkcjonuje już za długo.
Wolność słowa
Jednak i tych, którym nowe regulacje nie przypadły do gustu też jest sporo. Nie tylko media społecznościowe, ale też organizacje konsumentów i dziennikarze wypowiadają się negatywnie o nowym prawie podnosząc argument wolności słowa.
Facebook, który ma w Niemczech ponad 29 mln aktywnych użytkowników, mówił, że firma już i tak pracuje ciężko, żeby walczyć z podejrzanymi postami. Jak zaznacza portal, od ostatnich dwóch miesięcy tygodniowo kasuje ok. 3,5 wpisów. Zdaniem rzecznika portalu, prawo w nowej formie wcale nie ułatwi starań, żeby rozwiązać ten społeczny problem. Zamiast tego, media społecznościowe będą musiały zatrudniać nowych pracowników do tzw. kontrolowania treści, informuje Reuters. Facebook policzył, że w filiach na całym świecie będzie musiał przyjąć dodatkowo 3 tys. ludzi.
Facebook i Twitter bronią się, że wdrażają procedury, które maja na celu usprawnić kasowanie niechcianych postów.
Tymczasem, z danych rządowych wynika, że Facebook usunął jedynie 39 proc. podejrzanych treści, podczas gdy Twitter jedynie 1 proc.
Autor: ps/ms / Źródło: Reuters