"Moje życie jest zagrożone. Żadnych spotkań". Kulisy afery Panama Papers

Informator skontaktował się z "Sueddeutsche Zeitung" ponad rok temuSueddeutsche Zeitung

Ujawnienie milionów dokumentów opisujących finansowe machlojki potężnych i możnych tego świata było przygotowywane ponad rok. Jak ujawnia niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung”, skontaktowała się z nim osoba pod pseudonimem John Doe, która bez ogródek zaproponowała dostęp do nieprzebranych ilości dokumentów. Nie chciała żadnych pieniędzy ani uznania. Jedynie nadzwyczajnych środków ostrożności.

Niemieccy dziennikarze nie ujawniają zbyt wielu informacji na temat swoich kontaktów ze źródłem, któremu zależało przede wszystkim na anonimowości. - Moje życie jest zagrożone, kontakt tylko przez szyfrowane wiadomości. Żadnych spotkań. Nigdy - miał oznajmić na początku współpracy John Doe (imię i nazwisko nadawane w USA mężczyznom o nieustalonej tożsamości).

Informator miał pozostawić dziennikarzom pełną dowolność w tym, co zrobią z otrzymanymi materiałami. Nie chciał żadnych pieniędzy. Swoje działanie motywował tym, że po prostu chciał ujawnić skalę "przestępczej działalności" kancelarii Mossack Fonseca z Panamy i jej klientów.

Nie wiadomo jak informator gazety zdobył dokumenty. Szef kancelarii Mossack Fonseca, Ramon Fonseca, stwierdził w wywiadzie, że jego firma padła ofiarą "ograniczonego ataku hakerskiego".

Mozolna analiza morza danych

Dziennikarze "SZ" zaczęli otrzymywać od Johna Doe masę dokumentów, która szybko ich przytłoczyła. Z czasem uzbierało się 2,6 terabajta (1 terabajt to 1024 gigabajtów) danych. Łącznie ponad 11 milionów dokumentów dotyczących 214 tysięcy firm-krzaków założonych przez panamską kancelarię dla swoich klientów z całego świata. Dane były uporządkowane i każda z firm miała swój oddzielny katalog zawierający rejestr komunikacji mejlowej, różne dokumenty w formie cyfrowej, skany oraz zdjęcia.

Przeanalizowanie takiej ilości informacji wykraczało daleko poza możliwości niemieckiej gazety, więc w sprawę zaangażowano Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarstwa Śledczego. Łącznie do przeglądania ujawnionych materiałów usiadło 400 dziennikarzy z 80 państw. Pomimo zaangażowania tylu osób, dokładnie zbadanie ponad 11 milionów dokumentów nie byłoby możliwe bez komputerów.

"SZ" pisze, że wszystkie materiały zostały przetworzone na pliki tekstowe, nawet skany i zdjęcia. Wrzucono je na dyski bardzo wydajnych komputerów i w efekcie można było przeszukiwać miliony dokumentów za pomocą wyszukiwarki podobnej do Google, po słowach kluczach. Następnie dziennikarze stworzyli listy potencjalnie interesujących osób, które mogłyby być zaangażowane w ukrywanie dochodów w rajach podatkowych, po czym zaczęli sprawdzać, czy występują one w dokumentach. W ten sposób mozolnie przeszukiwano 2,6 terabajta danych.

Po natrafieniu na dokumenty powiązane z interesującym nazwiskiem, zaczynano szczegółową analizę. Dziennikarze sprawdzali jaką rolę owa osoba odgrywała w utworzonej przez panamską kancelarię firmie, skąd trafiały do niej pieniądze i co z nimi się działo, a przede wszystkim czy cały proces był legalny. Tworzenie i udział w działalności tak zwanych firm offshore nie jest bowiem co do zasady nielegalny. W przypadku tych utworzonych przez panamską kancelarię zdecydowana większość miała jednak anonimowych udziałowców lub podstawionych.

Dopiero po trwającym ponad rok badaniu dokumentów i rozpracowaniu sieci powiązań "SZ" i współpracujący z nim dziennikarze zdecydowali się ujawnić przeciek.

Autor: mk//gak / Źródło: Sueddeutsche Zeitung

Źródło zdjęcia głównego: Sueddeutsche Zeitung

Tagi:
Raporty: