Po podliczeniu 99,99 procent głosów przewaga ubiegającego się o reelekcję Evo Moralesa (47,7 procent) nad Carlosem Mesą (36,51 procent) wzrosła do 10,56 procent. Oznacza to, że nie będzie drugiej tury wyborów. Zwycięzcą jest Morales - podał Najwyższy Sąd Wyborczy (TSE).
Rzeczniczka boliwijskiego Najwyższego Sądu Wyborczego (TSE) poinformowała, że unieważniono łącznie 0,01 procent oddanych głosów w okręgu wyborczym w regionie Beni.
- Głosowanie zostanie powtórzone, ale ponieważ uprawnionych do głosowania jest tam łącznie 500 osób, to nie ma szans, by miało to wpływ na oficjalne wyniki - podkreśliła rzeczniczka.
Oznacza to, że Evo Morales będzie prezydentem czwartą kadencję z rzędu - wcześniej wygrywał wybory w 2005, 2009 i 2014 roku.
Ogłosił się zwycięzcą przed zliczeniem głosów
Boliwijski system wyborczy zapewnia zwycięstwo w pierwszej turze kandydatowi, który uzyskał co najmniej 50 procent głosów plus jeden lub 10 punktów procentowych przewagi nad następnym w kolejności kontrkandydatem. Jeśli zwycięzca nie zdobędzie takiej przewagi, kandydaci, którzy uzyskali najwięcej głosów, przechodzą do drugiej tury wyborów.
Jeszcze przed komunikatem TSE, gdy do przeliczenia pozostawało 2 procent głosów oddanych w niedzielnych wyborach, Evo Morales, pierwszy autochtoniczny prezydent Boliwii, ubiegający się o czwartą kadencję, ogłosił się ich zwycięzcą.
Mimo protestów opozycji, która uważa, że podczas głosowania doszło do szeregu nieprawidłowości, wbrew apelom płynącym między innymi z Unii Europejskiej oraz z Organizacji Państw Amerykańskich (OPA), zwolennicy Moralesa z Ruchu na rzecz socjalizmu uważają, że wybory już są rozstrzygnięte. Nie kryją zadowolenia, że rządzący od 2006 roku polityk zapewnił sobie kolejną kadencję.
Organizacja Państw Amerykańskich (OPA) zaleciła w czwartek przeprowadzenie w Boliwii drugiej tury wyborów, jeśli obecny prezydent wygra w pierwszej małą przewagą głosów. Morales odpowiedział OPA, że nikt nie udowodnił, iż doszło do sfałszowania wyników, przed czym ostrzegano w okresie przedwyborczym.
Obecna w Boliwii misja obserwatorów z ramienia Organizacji Państw Amerykańskich wyrażała zaniepokojenie dotyczące prawidłowości przebiegu procesu wyborczego. ONZ i Unia Europejska wezwały, wobec panującego w Boliwii napięcia, do "zachowania spokoju" w trakcie kampanii.
Pełniący obowiązki zastępcy sekretarza stanu USA do spraw półkuli zachodniej Michael G. Kozak ostrzegł w środę, że władze boliwijskie powinny zachować czujność na wypadek, gdyby doszło do złamania zasad w procesie wyborczym.
"Nie potrafią się pogodzić, że Indianin jest prezydentem"
Evo Morales uważa, że właśnie oskarżenia o fałszerstwo wysuwane przez opozycję stanowią "próbę dokonania zamachu stanu" w Boliwii.
59-letni Morales, prezydent pochodzący z indiańskiego ludu Ajmarów, jest szefem państwa, który pozostaje na stanowisku najdłużej w całej historii Boliwii naznaczonej dyktatorskimi rządami wojskowych. Uznał, że jego rząd "popełnił pewne błędy" w ciągu ponad trzynastu lat pozostawania u władzy, co mogło go pozbawić jakiejś liczby głosów.
Poprzednie wybory wygrywał uzyskując nawet 64-procentowe poparcie. - To prawda, że mogło nastąpić pewne zmęczenie wyborców, występują wewnętrzne różnice, są ludzie, który źle nas oceniają - przyznawał Morales podczas kampanii.
- Niektórzy nie potrafią się pogodzić z tym, że Indianin jest prezydentem, oto nasza wina - powtarzał Morales.
Autor: asty / Źródło: PAP