Na pokładzie frachtowca "Langeland", który zatonął u wybrzeży Szwecji, nie było Polaków - informacje szwedzkich mediów w rozmowie z TVN24 zdementowała Joanna Formago, polska wicekonsul w Malmo. Sześciu członków załogi statku uznaje się za zaginionych.
- Na pokładzie frachtowca znajdowali się obywatele Ukrainy i Rosji - poinformowała Joanna Formago. Dodała też, że szwedzkie władze intensywnie prowadzą poszukiwania rozbitków.
Szwedzka administracja morska podała, że wcześnie rano w piątek odebrała sygnał SOS od jednostki "Langeland", ale niedługo później łączność została zerwana. Statek znajdował się prawdopodobnie w okolicach fiordu Koster.
Na miejsce wysłano śmigłowce i łodzie ratunkowe. Ratownicy twierdzą, że znaleźli szczątki frachtowca, łodzie ratunkowe i kamizelki, ale nie ma śladu załogi. Sześć osób uznano za zaginione.
Jednostka o długości 70 metrów zmierzała do Norwegii.
"Nie mieli szans"
Dominik Łuczak, polski marynarz, który również był na morzu w czasie nocnego sztormu powiedział TVN24, że była to bardzo trudna noc. - To była anomalia pogodowa. Walczyliśmy o życie - powiedział Łuczak. Stwierdził też, że załoga frachtowca była w sytuacji jeszcze trudniejszej. - W takiej pogodzie nie mieli szans na przeżycie - ocenił.
Wyciek ropy
U norweskich wybrzeży, w pobliżu miejscowości Langesund sztorm zerwał z kotwicy inną jednostkę. Masowiec został wyrzucony na skały i tam zaczęła wyciekać z niego ropa, której na pokładzie było 1120 ton.
Na statku wciąż pozostaje siedmiu członków załogi, 16 zostało zabranych przez helikopter.
Źródło: PAP, svt.se, ENEX, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: svt.se