Co prawda jest to formalność, ale tak naprawdę dopiero w poniedziałkową noc Barack Obama zostanie wybrany 44. prezydentem USA. I to jeszcze nie ostatecznie.
Dopiero w poniedziałek bowiem we wszystkich 50 stanach zbierają się członkowie liczącego 538 osób Kolegium Elektorskiego, które w amerykańskim systemie wyborczym oddaje głosy na prezydenta USA.
W niemal wszystkich stanach elektorzy obowiązani są głosować na kandydata, który w danym stanie zwyciężył w wyborach powszechnych (zdobył najwięcej głosów).
Głosują tak, jak każą wyborcy
Tylko w Main i Nebrasce nie obowiązuje zasada "zwycięzca bierze wszystko", a głosy elektorskie mogą zostać przydzielone poszczególnym kandydatom proporcjonalnie do liczby głosów, jakie otrzymali w głosowaniu powszechnym.
Liczba elektorów, jaką stan dysponuje, zależy od jego wielkości; w każdym jest tylu elektorów, ilu stan ma przedstawicieli w Izbie Reprezentantów i Senacie (np. w Ohio 20, w Kalifornii, największym stanie - 55).
Obama zdobył w tym roku 365 głosów elektorskich, jego republikański rywal John McCain - 173. Pozycja demokraty jest więc niezagrożona. W historii USA zdarzyło się co prawda kilka razy, że niektórzy elektorzy nie zagłosowali na kandydata, który zwyciężył w ich stanie, ale nie miało to wpływu na wynik wyborów.
W styczniu potwierdzenie Kongresu
Głosowanie w Kolegiach jest jednak dopiero pierwszym krokiem w dwuetapowym zatwierdzaniu wyniku wyborów prezydenckich. Drugi etap odbędzie się w Waszyngtonie 8 stycznia, gdy głosy elektorskie zostaną oficjalnie przeliczone na połączonej sesji Izby Reprezentantów i Senatu.
Źródło: PAP