Włoscy instruktorzy z prowincji Trydent nie chcą polskich, czeskich i węgierskich instruktorów na stokach. Włosi twierdzą, że uczący jazdy na nartach przybysze we Wschodu sami nie potrafią jeździć - pisze "Corriere della Sera".
Trydent zalała tej zimy prawdziwa lawina instruktorów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej - alarmują Włosi z tamtych okolic, podsumowując tegoroczny sezon narciarski. Doliczono się tam 512 cudzoziemskich szkoleniowców, podczas gdy miejscowych jest 2200.
Wysokie wymagania
Włoska gazeta podkreśla, że instruktorzy z Trydentu zwracają uwagę na bardzo wysokie wymagania, jakie się im stawia: przechodzą specjalne kursy, muszą spędzić 90 dni na stoku i zdać egzamin. To elitarna grupa, do której każdego roku dołącza garstka nowych znakomicie przygotowanych profesjonalistów.
Tymczasem od minionej zimy - twierdzą Włosi - instruktorem narciarstwa może być każdy cudzoziemiec, który nie musi nawet przedstawiać żadnych dyplomów czy posiadać specjalnych uprawnień. Wystarczy, że zgłosi się przez internet, informując miejscowe władze o tym, że będzie prowadził szkolenia na ich terenie.
Amatorzy, nie instruktorzy
Włosi szacują, że 90 procent cudzoziemców nie jest prawdziwymi instruktorami, ale amatorami. Dlatego zażądali surowych kontroli, wprowadzenia ograniczeń w wykonywaniu tego zawodu i przede wszystkim zmian zasad.
Winą za stan rzeczy obarczają unijne przepisy, zgodnie z którymi nie można wprowadzać żadnych ograniczeń w wykonywaniu zawodu przez cudzoziemców z innego kraju UE. Włosi chcą w związku z tym spotkać się z unijnym komisarzem do spraw rynku wewnętrznego i usług Michelem Barnierem.
- Szkolenie narciarzy to kwestia delikatna, nie może robić tego każdy, bez specjalnego kombinezonu, bez znajomości podstawowych zasad - argumentują zirytowani Włosi, cytowani na łamach "Corriere della Sera".
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu