- Jesteśmy wściekli na właściciela. On nie jest człowiekiem. Co on myślał, że kto tam u niego pracuje – psy, zwierzęta? To są istoty ludzkie. Powinien je chronić i szanować - mówi reporterowi TVN24 siostra jednego z uwięzionych w kopalni miedzi i złota San Jose w Chile górników. Dodaje, że nigdy nie straciła nadziei, że mężczyzn uda się uratować.
W sobotę chilijskim ratownikom udało się dowiercić do miejsca, w którym od ponad dwóch miesięcy przebywa 33 górników. Oznacza to, że w ciągu kilku dni powinno rozpocząć się wyciąganie ich na powierzchnię.
Nigdy nie straciłam nadziei
Od ponad dwóch miesięcy w okolicach kopalni w prowizorycznym obozie nazwanym Esperanza (nadzieja) czekają na wydobycie rodziny górników. Większość z nich za całą sytuację wini właściciela kopalni - przedsiębiorstwo San Esteban.
Maria Segobi zwana burmistrzową miasteczka, której brat jest jednym górników, mówi, że nie wahała się ani chwili, żeby przyjechać pod kopalnię. Jest nas 14 rodzeństwa, zawsze jak jest problem, wspieramy się i jeden staje za drugim. Kiedy tylko dowiedziałam się o wypadku brata, to ani przez chwilę się nie zastanawiałam, natychmiast spakowałam rzeczy i przyjechałam - mówi.
Podkreśla, że nigdy nie opuściła jej nadzieja, że zobaczy brata żywego. - Nie ma powodu do płaczu. Ratownicy ich znajdą i wydostaną na powierzchnię. Nie wiem jak, może z pomocą Boga, ale uda się - nie ma wątpliwości kobieta. Dodaje, że po wydobyciu zostanie jeszcze dwa-trzy dni, a potem wróci do swojego miasta do lepienia pierożków, w czym jest podobną mistrzynią.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24