Unijne dyplomacje podjęły decyzję o ponownym wysłaniu ambasadorów do Mińska, jednak ma się to odbyć w tajemnicy - twierdzi PAP powołując się na rozmowy z dyplomatami w Brukseli. Konkretna data powrotu przedstawicieli UE do stolicy Białorusi nie jest znana. Mińsk natomiast oficjalnie nie przejawia wielkiego zainteresowania tym tematem. Szef administracji Aleksandra Łukaszenki Uładzimir Makiej oświadczył, że ambasadorowie powinni wrócić na Białoruś, kiedy sytuacja do tego dojrzeje i kiedy UE uzna błędność polityki szantażu wobec Białorusi.
Jak twierdzi PAP, powołując się na źródła dyplomatyczne w Brukseli, na wtorkowym spotkaniu przedstawicieli państw UE uzgodniono wspólnie by nie podawać publicznie, "czy i kiedy wrócą ambasadorzy". Sama decyzja o ich powrocie zapadła jednogłośnie.
Rzecznicy prasowi, wskazując na wyjątkowo poufny charakter wtorkowego spotkania, odmawiali informacji o decyzjach, jakie na nim zapadły. - Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że UE kontynuuje ocenę sytuacji na miejscu i zajmie skoordynowane i solidarne stanowisko w kwestii powrotu ambasadorów - powiedziała Maja Kocijanczicz, rzeczniczka szefowej unijnej dyplomacji Catherine Ashton.
Nic na "rozkaz UE"
Białoruskie władze w kwestii powrotu ambasadorów zachowują pokerową twarz. - Co się tyczy powrotu ambasadorów, to uważamy, że powinni wrócić wtedy, gdy dojrzeją do tego odpowiednie warunki. Czyli kiedy w UE uznają błędność polityki szantażu, dyktatu i sankcji wobec Republiki Białorusi i zrozumieją konieczność dialogu - oznajmił Makiej na konferencji prasowej dla białoruskich dziennikarzy.
Przedstawiciele UE mówią, że zostało 15 czy 20 jakichś więźniów politycznych, których "trzeba natychmiast uwolnić, natychmiast zrehabilitować". Do tej listy włączyli nawet radykalnych rewolucjonistów-anarchistów, którzy obrzucali rosyjską ambasadę koktajlami Mołotowa. Podobne żądania to droga donikąd. Żadnego uwalniania pod naciskiem nie będzie. Żadnej rehabilitacji na rozkaz UE też nie będzie. Uładzimir Makiej
Zapytany o sugestie w niektórych mediach, że uwalniając dwóch działaczy opozycyjnych władze Białorusi chcą stworzyć warunki dla powrotu ambasadorów, odparł: - To kompletny absurd. - Kwestia zwolnienia osób więzionych za konkretne przestępstwa leży w wyłącznej sferze kompetencji szefa państwa. A prezydent mówił swego czasu wyraźnie: jeśli ludzie przeproszą, napiszą odpowiednie prośby o ułaskawienie - zostaną one rozpatrzone zgodnie z prawem. Tak się stało - powiedział Makiej.
Prośby i groźby
Odnosząc się do kwestii ambasadorów, oświadczył, że Unia sama ich odwołała. - Teraz rzeczywistość wygląda tak, że to nie my prosimy, tylko Unia Europejska prosi nas o pozwolenie powrotu ambasadorów na Białoruś. I nie tylko prosi, a nawet grozi nowymi sankcjami - ocenił.
- Powrót ambasadorów na Białoruś będzie możliwy wtedy, gdy w Unii Europejskiej zrozumieją konieczność rozmowy z Białorusią o zdjęciu sankcji, a sami ambasadorowie, jeśli zamierzają wrócić, będą gotowi rozmawiać nie w języku szantażu i gróźb, a w języku dialogu, jak tego wymagają odpowiednie konwencje o stosunkach dyplomatycznych - oświadczył Makiej.
Dyplomatyczny zatarg
W geście solidarności ambasadorzy państw UE wyjechali z Mińska na - jak się to określa w języku dyplomatycznym - konsultacje, gdy władze białoruskie wezwały 28 lutego ambasadorów Polski i UE do wyjazdu z Białorusi. Reżim Łukaszenki uciekł się do tego dyplomatycznego manewru, kiedy ministrowie państw UE zatwierdzili 28 lutego sankcje w postaci zakazu wizowego oraz zamrożenia aktywów 21 kolejnych przedstawicieli władz białoruskich odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka i represje wobec opozycji.
Następnie, 23 marca, ministrowie spraw zagranicznych 27 państw UE po raz kolejny rozszerzyli sankcje wobec Białorusi, m.in. podejmując decyzję o zamrożeniu aktywów 29 firm należących do trzech oligarchów wspierających reżim Łukaszenki. W przyjętej deklaracji ministrowie zapowiedzieli wprowadzanie kolejnych sankcji, "dopóki wszyscy więźniowie polityczni nie zostaną uwolnieni".
Źródło: PAP