Imigranci mają dość. Opuszczają obóz Idomeni na północy Grecji i ruszają, by przedostać się do Macedonii. Niektórym udaje się przejść alternatywną trasą omijając ogrodzenie wzniesione na granicy, ale zatrzymuje ich macedońskie wojsko i policja. Rodzi się pytanie, czy zamknięcie granicy nie spowoduje przeludnienia w greckich obozach i czy takie rozwiązanie będzie dobre na dłużej? Materiał programu "Polska i Świat".
Są ich w Grecji tysiące. Pochodzą z Syrii, Afganistanu, Iraku czy Iranu. Razem z rodzicami żyją w namiotach, pod foliowymi plandekami, a czasem po prostu pod gołym niebem. - Jestem już tutaj od 22 dni. Jest zimno, ciągle pada, granice są zamknięte. Niektórym udało się przedostać przez granicę, ale my tu utknęliśmy choć chcieliśmy jechać do Niemiec - mówi Syryjka, która przebywa w obozie w Indomeni.
- Miałem nadzieję dostać się do Macedonii, tam podbić dokumenty, dzięki czemu mógłbym ruszyć dalej - do Serbii - dodaje Mohammad Kattan, Syryjczyk z Aleppo.
Plotki o przekroczeniu granicy
Od kiedy Macedonia zamknęła swoją granicę, obozowym życiem w Idomeni rządzą plotki. Co chwilę słychać, że jakiejś grupie udało się przedostać przez granicę. Wyruszają więc następni. Po godzinach wędrówki zostają w końcu zatrzymani przez macedońskich żołnierzy i zawróceni do Grecji. Próby przedostania się do Macedonii odradza premier Grecji Aleksis Cipras. - Apelujemy do uchodźców z Idomeni, by przestali uporczywie starać się przekroczyć granicę. Kraje, które leżą na trasie tzw. szlaku bałkańskiego, nie podjęły swoich decyzji przypadkowo i nie ma żadnych szans, że ci, którzy zamknęli szlak, otworzą go ponownie - mówił na konferencji prasowej.
Zamknięty szlak
Zamknięcie granicy macedońsko-greckiej odcięło na dobre tzw. szlak bałkański. Do tej pory to właśnie tędy - przez Macedonię, Serbię i Węgry - uchodźcy dostawali się do Austrii, a później do Niemiec. Zamknięcie po kolei wszystkich granic, które były po drodze, spowodowało jednak zatrzymanie fali uchodźców. Według najświeższych raportów, w poniedziałek do Węgier dostało się zaledwie 51 osób. Do Austrii - 211. Można by więc mówić o sukcesie, gdyby nie jeden fakt - do Grecji w ciągu ostatniego tygodnia przybywało dziennie średnio prawie 1360 osób. - Presja migracyjna na Europę jest tak duża, że budowanie murów nie jest żadnym rozwiązaniem. Jest to rozwiązanie krótkowzroczne, nieperspektywiczne - twierdzi Rafał Baczyński-Sielaczek z Instytutu Spraw Publicznych.
Brak rozwiązań
Zablokowanie granicy może skutkować szybkim przepełnieniem greckich obozów, a w konsekwencji niekontrolowanym powstawaniem nowych - tyle, że już zupełnie na dziko. Rozwiązaniem miał być system relokacji. Miał, bo z unijnego zobowiązania do przyjęcia 160 tysięcy uchodźców niewiele wyszło. - Do tej pory relokowano około 600 osób. Czyli gdyby realizacja tego programu nadal miała trwać w takim tempie, to zajęłaby ona nie dwa lata, jak było mówione, ale lat sto - podkreśla Rafał Kostrzyński z UNHCR. Zdaniem ekspertów, prawdziwym rozwiązaniem problemu jest uszczelnienie granicy. Tyle że gdzie indziej. - Pilnowanie tej greckiej, bardzo długiej, bardzo trudnej granicy jest praktycznie niemożliwe. Bardzo dużo zależy w tym momencie od Turcji, z której Unia próbuje zrobić takiego Cerbera strzegącego bram do Europy - zaznacza Baczyński-Sielaczek. Według szacunków ONZ-owskiej agencji ds. migracji, w tym roku do Europy dotarło już ponad 150 tysięcy osób. Jedna trzecia z nich to dzieci.
Autor: dln//tka / Źródło: tvn24